środa, listopada 17, 2010

* * *

Przebiega szybko przez ulice miasta na ostatnim oddechu. Uwaga już nie istnieje.

Szybko, szybko aby tylko się schować we własnej skorupie.

Wściekłość.

Wściekłość, która była od zawsze, ale tylko
lekko czaiła się za rogiem teraz jest już na co dzień .

Wciąż ta sama droga – tam i z powrotem.
Wejście i wyjście.

Jeden sklep a potem drugi.
Milczenie. Wrzaski. Chaos.

Twarze takie same. Brudne i napięte od niespełnionych marzeń.

Młodzi jeszcze bujają w obłokach.

Milczenie. Wrzaski. Stukot butów i mokry bruk.

Zapada zmrok w deszczu.

Co robić?

poniedziałek, listopada 08, 2010

Zielona królewna

Ubrana była w zieloną sukienkę, która miała fason bombki. Była śliczna, jej materiał był delikatnie świecący i zmysłowy w dotyku.

Miała umalowane usta wiśniową szminką. Pachniała zmysłowo. Czułem narastające pożądanie. Pożądanie było tym większe im bardziej była blisko.

Kazała mi założyć sobie na szyję wysoką stójkę w formie królewskiej kryzy, która zmieniła ją w zieloną królewnę.

Odwróciła się do mnie plecami. Wolno podniosłem sukienkę do góry. Nie mogłem się opanować. Wsadziłem delikatnie… Jakby zapachniała mocniej.

Pożądanie było tym większe, że wiedziałem, że krzywdzę innych. Rżnąłem ją mocno. Krzyczała, ale jej elegancja pozostała nie naruszona.

Rano obudziłem się zdziwiony i nie mogłem przestać myśleć o tym, że zdrada może pojawić się znienacka i nagle - nawet we śnie.

środa, października 20, 2010

Opis zjawiskowej kobiety w metrze: detale.



Szczupła

Fryzura stylizowana na lata 20-te

Szerokie i ładne usta (bez makijażu)

Skromna, ale elegancka letnia sukienka, w kwiatki

Delikatne sandałki, paznokcie u nóg pomalowane krwistym lakierem

Duża, lakierowana torba

Giętkość i wdzięk. W każdym ruchu erotyzm

Pociągająca

Piękne dłonie o długich palcach

Paznokcie u rąk pomalowane bezbarwnym lakierem, krótko obcięte.

Duże okulary wsunięte w dekolt

Skupiona na swojej komórce

W dłoniach trzyma niewielką karteczkę – tak jakby miała tam zapisany numer telefonu, pod który zamierza zadzwonić po wyjściu z metra.

czwartek, września 09, 2010

Drobne detale

Najważniejsze są drobne detale. Umiejętność ich dostrzegania to prawdziwa sztuka, która wymaga albo niezwykłych zdolności i wrażliwości albo też lat ćwiczeń.

Zwykle przechodzę obok nich obojętny, głuchy na ich prawdę i inspirację oraz wsparcie i zrozumienie, które mogą zaoferować. To może być plakat na murku, przedmiot porzucony na ulicy, jakaś zasłyszana informacja, czy wpis na forum. To oczywiste, że je dostrzegam, widzę, ale nie zadaje sobie trudu aby je zrozumieć, poszukać ich znaczenia i szerszego kontekstu.

Czasem tylko uda mi się coś przypomnieć, jakiś drobny szczegół, który potraktowałem w jeden określony sposób, odczytując jego znaczenie w sposób dosłowny albo tak, jak mi się wydawało, że powinienem go zrozumieć. Po pewnym czasie okazuje się, że było zawarte w nim zupełnie inne przesłanie lub znaczenie, które pozwoliło mi wniknąć znacznie głębiej w siebie, zrozumieć moje ograniczenia, ustalone nawyki. To jest niezwykle ożywcze i pozwala spojrzeć na siebie z zupełnie innej strony niż dotychczas.

Sztuka odkrywania znaczenia drobnych detali jest ciekawym ćwiczeniem własnej wyobraźni. Pozwala nam dłużej zachować młodość i radość życia, a przede wszystkim ciekawość – tak ciekawość to ona chyba jest tutaj najważniejsza i jeszcze kreatywność.

sobota, września 04, 2010

Z cyklu mikro-sytuacje

Zauważyłem to dziś wychodząc ze sklepu. Matka z dzieckiem, kilkuletnim chłopczykiem - kiedy wychodziłem zamierzała wejść. Powiedziała do swojego synka – zobaczmy, czy jest kolejka.

W sklepie nie było prawie nikogo oprócz jednego młodego mężczyzny, który – jak pamiętam - nie mógł zdecydować się jakie ma kupić mięso.

Kiedy były jeszcze uchylone drzwi zajrzała do środka i chociaż żadnej kolejki nie było powiedziała: - Nie, chodźmy, serek kupimy już jutro. Jednak jej syn nie ustępował. Pewnie chciał aby mu coś kupiła. Jakoś już nie spojrzałem, czy weszli do środka, czy też nie. Mam wrażenie, że działo się to wszystko zaledwie przez kilka sekund. Ciekawe dlaczego zwróciłem na to uwagę?

piątek, sierpnia 13, 2010

Senna rozkosz

Zasypiam teraz długim snem. Nic nie wydaje się być prawdziwe. Odpływam, odpływam, odpływam. Nie śnią mi się żadne koszmary, nie muszę pić aby znieść codzienność – wystarczy, że zasnę. Czekam na sen, jak na zbawienie, pokładam w nim całą nadzieję na przyszłość. Może spotkam tam mieszkańców wspaniałych miast, a może miasta będą czekać na mnie opustoszałe i puste, ale to też dobrze. Wystarczy, że wyobrażę sobie tylko wielkie, puste metropolie, które rozciągają się poza horyzont. Nikogo nie ma – żywej duszy, a po ulicy smaga wiatr przewracając wypełnione kosze na śmieci. Słychać dźwięk toczącej się puszki. A ja idę i idę przez puste ulice.

poniedziałek, lipca 26, 2010

Wywiad

Prawie godzinny wywiad z Polańskim.

niedziela, lipca 18, 2010

Początki pracy pisarskiej Raymonda Chandlera

Pisanie na maszynie – używanie w tym celu wąskich kartek papieru, które zmuszały do dyscypliny.

Pisanie własnych wersji znanych powieści i opowiadań.

Używał kilka różnych notatników:

  • Notatnik, w którym zapisywał w porządku alfabetycznym imiona i nazwiska swoich postaci, w miarę jak mu przychodziły do głowy, uważał je, bowiem za równie ważne jak tytuł, a jedno i drugie traktował, jako czynnik kluczowy, dla jakości utworu. W tym samym notesie Chandler zapisywał pojedyncze celne zdania, które zasłyszał i postanowił zachować dla przyszłego użytku.
  • Notatnik, który służył mu do gromadzenia opisów zawierających szczegółowe opisy ubrań, które zobaczył albo, o których przeczytał.
  • Notatnik, w którym zapisywał zasłyszane wyrażenia gwarowe.
  • Założył też osobną rubrykę, do której wpisywał określenia używane przez policyjny Wydział Antynarkotykowy.

Blizna A.D 2010


Dramatycznie szybko powstaje zarzewie złości. Przyczyna zawsze jest ta sama: porównywanie się z kimś innym. Gdy już powstanie, zaczyna się albo od wybuchu gniewu albo z pozoru jedynie niewidocznego, małego, złośliwego ognika, który wciąż i wciąż się tli i nie może zgasnąć.


Potem jest już chaos. Ruchy stają się szybkie i brak w nich koordynacji. Człowiek zaczyna przypominać wystraszonego królika, który boi się komukolwiek spojrzeć w oczy. Ucieka i chowa się w sobie.


A wszystko dzieje się tak, jakby od niechcenia. Nikt już potem nie pamięta kto zaczął i po co? I czy w ogóle było warto? Bo blizna już pozostaje na długo, bardzo długo, aż pamięć zetrze ostatnie ślady.

wtorek, lipca 06, 2010

Przejścia i Między-Przestrzenie



Są takie miejsca, które nazwać można "pomiędzy" lub "w trakcie". Przejścia podziemnie, wejście do metra, bramy, place, skrzyżowania ulic, dworce, schody w górę i w dół. Zwykle wymuszają szybkie przemieszczanie się, unikanie wzroku lub stanowią przestrzeń oczekiwania i nadziei
.

Przechodzi tamtędy dużo ludzi. Nieraz tworzy się tłok, chwilowy tłum aby po chwili rozpłynąć się i przez moment jest zupełnie pusto, prawie pusto.


Mała przestrzeń, a tyle można tam zobaczyć. Stoją tam żebracy, stare kwiaciarki i handlujący sznurowadłami, uliczni grajkowie, roznosiciele ulotek. Ci, którzy są w ruchu to ludzie dążący do celu, ci którzy stoją - nie spieszą się już nigdzie. Myślą tylko aby dożyć następnego dnia.


Mała przestrzeń, a tyle tam emocji. Gdy stoi się tam dłużej, można wyłapać drobne lub większe dramaty, radości, początki wielkiej miłości lub rozpaczy, złośliwe grymasy lub uśmiechy, nieśmiałe spojrzenia, nadzieję i tęsknotę.


Ludzie pozostawiają tam rozmaite znaki: napisy na murze, zapachy, śmiecie, skrawki gazet, odpadki jedzenia, urwane rozmowy. Niektórzy skupieni na własnym wizerunku dumnie kroczą z aktówką lub wystawną, lakierowaną torebką pozostawiając po sobie zapach drogich perfum.

środa, czerwca 23, 2010

Wolna wola? Wolne żarty



Czy wierzycie w to, że mamy wolną wolę? Jeśli tak to życzę Wam powodzenia. To znaczy, że chyba wierzycie w bajki.


Jak to? Uważacie, że zawsze jesteśmy tacy sami, że możemy osiągnąć, co tylko chcemy, że zawsze pozostaniemy ludźmi, a nie zamienimy się pewnego dnia w "świnię", która puchnie od nagromadzonego majątku, prestiżu, że osoby, które jeszcze nie tak dawno były jej bliskie zaczyna postrzegać w zupełnie innym świetle, że stają się dla niej wyblakłe, bierne, marne, nieudaczne. Że oto staje na piedestale i mówi: "teraz ja".


Jeśli w to wierzycie, że nigdy tak z wami się nie stanie - gratulacje. Częściej przerażający horror zdarza się w życiu niż na kartach książki. Dziś przeżyłem taki horror, chociaż sam niejednokrotnie też bywam świnią.

Nie wierzę, że mamy wolną wolę i jesteśmy wolni od opinii innych, od powinności, które wyznacza nam "rola" kobiety, mężczyzny, kochanka, szefa, ojca, matki, pracownika, Polaka i Bóg wie jeszcze czego. Puchniemy, puchniemy, puchniemy, aż pewnego dnia pękamy i co? Deprecha albo krecha, czyż nie jest tak? Sami powiedźcie i to powiedźcie sobie, a nie mi. Stańcie przed lustrem i powiedźcie. Amen.

poniedziałek, czerwca 21, 2010

Człowiek-ptak



Delikatne muśnięcie świeżego powietrza – jakby ktoś uchylił okno - obudziłem się. Przyjemne uczucie świeżości, ale tylko przez moment, bo wszystko inne było nie takie, jakie być powinno. Znajdowałem się w dużym prostokątnym pomieszczeniu o szarych ścianach i nigdzie nie było widać okien tylko, przy suficie znajdowała się mała żarówka. Poczułem strach. Gdy podniosłem głowę zobaczyłem, że na wprost mnie, kilkanaście metrów znajdowało się duże biurko, za którym siedział starszy mężczyzna. Wyglądał na mędrca, chociaż jego wzrok nie był przyjazny.

- Jak się spało – usłyszałem jego głos.

- Kim jesteś – zapytałem

- Jestem Bogiem, a ty znajdujesz się w niebie – odpowiedział.

- Jak się tu znalazłem?

- To teraz już nie ważne. Wstawaj, wystarczy tego spania. Musisz już iść.

- Gdzie?

- To też nie istotne. Ubierz się w ten szary kombinezon i chodź za mną.

Dopiero teraz do mnie dotarło, że jestem zupełnie nagi. Obok mojego posłania leżało złożone starannie robocze ubranie. Chociaż czułem, że nic nie jest takie, jakie być powinno posłusznie założyłem ów kombinezon i wstałem. Starzec otworzył drzwi do następnego pomieszczenia i pchnął mnie do środka. Znalazłem się miejscu, które przypominało szkolną salę z rzędami ławek. Przy tablicy stał człowiek z głową ptaka i z długim, żółtawym dziobem. Gdy wszedłem zamknęły się za mną drzwi, a starzec zniknął.

- O wreszcie jesteś – odpowiedział człowiek-ptak. Był to bardziej klekot niż ludzka mowa, ale go rozumiałem.

- Podejdź i usiądź w pierwszej ławce.

Zrobiłem tak, jak kazał.

- Wysuń ręce do przodu.

- Jak tylko to uczyniłem zaczął je mocno bić długim czarnym pasem. Czułem straszny ból, ale nie cofnąłem rąk. Bił mnie tak przez dobrych kilka chwil, a potem stało się coś dziwnego. Nagle pojawiła się następna postać, jej kształt był zupełnie niewyraźny i migotliwy. Zaczęła szybko zbliżać się w moją stronę trzymając ręce złożone z tyłu. Zanim się spostrzegłem wyjęła je i zobaczyłem, że trzymała w nich długi i ostry szpikulec, taki jaki uzywa się do rozbijania lodu tylko, że monstrualnych rozmiarów.

- Połóż ręce na ławce – rozkazał człowiek-ptak

- Nie!!! Już do tego mnie nie zmusicie, wykrzyczałem, a mój krzyk rozlegał się jeszcze długo, aż się obudziłem naprawdę i spostrzegłem, że jestem w swoim łóżku, a w pokoju jest otwarte okno.





poniedziałek, maja 10, 2010

środa, maja 05, 2010

Powracający koszmar



Nagle pojawił się w środku snu. Krzyk i przerażenie. Znów sen i znów podążający po ścianie. Ponownie biała rozpacz w środku nocy i zduszony oddech. Powieki opadają na swoje miejsca. Skrzypiące drzwi. I znów stoi w brzasku. Rwany i przerażliwy strach.

wtorek, kwietnia 20, 2010

Restauracja szybkiej obsługi…

w środku dużego miasta jest miejscem, w którym zarządzanie czasem doprowadzono do perfekcji. Nie ważne, czy jesteś pracownikiem, ochroniarzem, sprzątaczką, czy klientem, prędzej, czy później ulegniesz dominującemu tutaj poczuciu tymczasowości.

Takie miejsca zaprojektowano z myślą, aby każda czynność trwała, jak najkrócej: sprzedaż, konsumpcja, czy nawet rozmowa.

Nie odwiedzam zbyt często takich miejsc. Jednak od czasu do czasu ulegam magii kolorowych szyldów i skuszony zapachem odgrzewanego mięsa wchodzę do środka.

Jest wczesny wieczór, czyli gdzieś między godziną 18 a 19. Zwykły dzień w tygodniu. Większość klientów jest już po dniu pracy.

Stoję w kolejce. Pani, która przyjmuje moje zamówienie robi to od niechcenia, nie patrzy mi się prosto w oczy. Podaje mi tylko dwie porcje cukru, chociaż prosiłem cztery. W odpowiedzi na moją uwagę, że dostałem nie tak, jak chciałem robi mi nawet wyrzuty. Nie wiem, czy niedosłyszała, czy też była niezadowolona z tego, że rzeczywiście zamówiłem tak dużo cukru. Zauważam też, że niechętnie podaje mi cenę całego zestawu. Chwilę to potrwa zanim to zrobi. Czyżby polityka firmy polegała m.in. na tym, aby podawać jedynie ceny składników poszczególnych zestawów - bo takie tylko widzę na tablicy.

Szukam wzrokiem wolnego miejsca. Jest. Lekkie zamieszanie przy sąsiednich stolikach. Niektórzy odwracają wzrok patrząc w moją stronę, aby ponownie zagłębić się w konsumpcji swoich przysmaków.

Jem powoli i obserwuje. Zauważam dość ciekawą prawidłowość. Najpierw kasy oblegane są przez tłum ludzi, zaś niedługo potem zamówienia składa jedynie garstka klientów. Sytuacja się powtarza. Znów widać tłum, a chwilę później przed ladą świecą pustki. Ciekawe dlaczego?

Wśród klientów lokalu dominują głównie studenci i uczniowie szkół średnich, harcerze, rodzice z małymi dziećmi, czasem osoby starsze, ale samotne lub ze starszymi dziećmi.

Trudno tu spotkać kogoś kto jest oryginalnie i ciekawie ubrany. Czyżby nudne wnętrza przyciągały nudnych ludzi? Większość z nich nosi podobne ubrania i robi identyczne grymasy i gesty. Młodzież paraduje zwykle w dżinsowych spodniach, bluzach, czy kurtkach. Starsze osoby ubrane są w płaszcze, marynarki, niektórzy mężczyźni mają krawaty, ubrani w biurowe garnitury, z namaszczeniem stawiają swoje biurowe teczki przy stoliku i relaksują się smakiem hamburgerów i frytek. Kobiety mają buty na niezbyt wysokich, grzecznych obcasach lub czółenka.

Ludzie spożywają posiłek szybko w milczeniu nawet wtedy, gdy nie są sami przy stole. Jedynie czasem matka zwróci głośno uwagę swojemu dziecku lub para zakochanych mówi do siebie szeptem, jak na jakimś nabożeństwie.

Trudno tutaj o nawiązanie jakichkolwiek więzi. Ludzie zachowują wobec siebie niezwykle duży dystans. Dosiadają się jedynie wtedy, kiedy nie ma innych miejsc.

Próbuje sobie zanotować kilka jakichś znaczących szczegółów lub detali i mam z tym nie lada problem. Czy to efekt tej przestrzeni, która została zaprojektowana z myślą aby być sterylna, czysta i neutralna. W taki sposób, aby nie można było o niej nic opowiedzieć.

Rozglądam się i widzę grupkę harcerzy stojących na środku przejścia prowadzącego w kierunku kas. Próbuje zrozumieć, co oni tam robią. Obserwuje. Stoją w zbitej grupce i cicho rozmawiają. Od czasu do czasu ktoś z nich odchodzi i albo idzie w kierunku kas albo znika za rogiem. Nie udaje mi się zrozumieć sensu ich zachowania.

Zauważam też ochraniarza, dobrze zbudowanego mężczyznę w uniformie strażnika, który zbiega lekko po schodach, jakby frunął. Wygląda na zadowolonego. Krzyczy do jednej z pracownic lokalu zwracając się do niej po imieniu. Umawiają się na spotkanie na piętrze. Czyżby pracowniczy romans?

W końcu zabrakło miejsc. Do mojego stolika dosiada się mężczyzna w średnim wieku. Mam wrażenie, że już gdzieś go widziałem, chyba w autobusie lub tramwaju.

Delikatnie zdejmuje płaszcz i zaczyna jeść. Robi to bardzo powoli i z wielkim namaszczeniem, jakby przyjmował komunię. Przyglądam się nieco uważniej i zauważam, że zamówił tylko jedną porcję małych frytek.

Skupiony, a w może bardziej skurczony w sobie, delikatnie, ale precyzyjnie gryzie nieduże porcje jedzenia. Na moment przerywa i podnosi wzrok. Ale mam wrażenie, że patrzy przed siebie, nie dostrzegając tego, co jest obok niego. Zamiera tak na moment, aby ponownie wrócić do celebracji swojej frytkowej komuni.

Ponownie ponawia zadumę, ale wtedy ja wstaje. Mam przez chwile ochotę powiedzieć "dziękuję" i zobaczyć, jak zareaguję, ale nie robie tego. Podchodzę do śmietnika, zrzucając z tacki resztki jedzenia i papierowe opakowania i nie oglądając się za siebie wychodzę w noc miasta.

niedziela, kwietnia 11, 2010

Śmierć mojego dziadka


Odkąd pamiętam mój dziadek zawsze jadł na śniadanie jajecznice z dwunastu jajek. Stawiał jeszcze gorącą patelnie z jajecznicą na stole i biorąc kromkę chleba zaczynał jeść. Ten obraz zawsze pojawia się w mojej pamięci, gdy myślę o moim dziadku.

Chociaż jego codziennie menu nie było zbyt zdrowe wydawał mi się zawsze człowiekiem niezniszczalnym, tak jakby nigdy nie miała go dosięgnąć śmierć. Przez prawie całe swoje życie mieszkał w dużym mieszkaniu, które robiło na mnie wrażenie zbyt dużego i do tego jeszcze przejmowało mnie chłodem. Stały w nim stare meble, a na ścianach wisiały duże obrazy o tematyce religijnej i marynistycznej. Na jednej ze ścian, na niewielkiej półeczce stała figurka Matki Boskiej przed którą nieustannie paliła się mała, elektryczna lampka.

Mieszkanie dziadka stanowiło dla mnie tajemnicę. W żadnym miejscu nie zasypiało się przy tak dziwnych, ale też różnorodnych dźwiękach. Zasypianie było w nim czymś podobnym do podróży w inny świat. Słychać było tykanie dużego zegara, a co jakiś czas stukanie przejeżdżającego pociągu. Na ścianach od czasu do czasu pojawiały się światła mknących w ciemnościach samochodów, a gdzieś pod szafą szurała mała myszka. W drugim pokoju, do którego prowadziły ogromne, dwuskrzydłowe drzwi, których na noc zazwyczaj nikt nie zamykał, można było usłyszeć miarowe chrapanie dziadka.

To mieszkanie i mój dziadek stanowiło jedność, niezniszczalną i zawieszoną poza czasem. Teraz nie ma już ani mojego dziadka ani tego mieszkania ani też domu, w którym się znajdowało.

Zawsze będę pamiętał pewną historię, która wiąże się z moim dziadkiem. Zdarzyło się to chyba kilkadziesiąt lat temu, dokładnie nie pamiętam. Mój dziadek nie mieszkał już w owym magicznym domu. Mieszkał sam w małym mieszkanku w niedużym, czteropiętrowym bloku. Jak zazwyczaj zjadał codziennie jajecznice z dwunastu jajek, chociaż nie miał już takiego apetytu jak kiedyś. Zaczął niedojadać, a to co zostawało na talerzu skrzętnie zawijał w nieduży woreczek i szedł nakarmić bezdomne koty i psy.

Pewnego dnia przyjechał do mojego dziadka mój brat cioteczny. Przyjechał w odwiedziny i tak po prostu porozmawiać z moim dziadkiem. Pomógł mu posprzątać mieszkanie, a także postanowił wytrzepać wszystkie dywany i chodniczki, które znajdowały się w mieszkaniu. Brał każdy dywan i schodził na dół, a następnie dokładnie trzepał na trzepaku. W pewnym momencie spojrzał na zegarek i powiedział, że musi już iść. Za paręnaście minut odjeżdżał pociąg, którym miał wrócić do domu. Zapomniał, że zniósł ostatni i jednocześnie największy z dywanów i chociaż zdążył już go dokładnie wytrzepać nie starczyło mu czasu aby zanieść go z powrotem na górę.

Dziadek, chociaż był już człowiekiem wiekowym – parę dni wcześniej skończył dziewięćdziesiąt pięć lat – zamiast poprosić kogoś o to aby pomógł mu zanieść dywan z powrotem do mieszkania, postanowił sam go zanieść. Po wielu nie udanych próbach zwinięcia dywanu w końcu zarzucił sobie go na plecy i zaczął wdrapywać się powoli na czwarte piętro. Oczywiście w końcu go przytaszczył. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że wysiłek, który w to włożył okazał się być wysiłkiem ponad jego siły. Parę dni później okazało się, że z tego właśnie powodu dostał rozległej przepukliny i musiał udać się do szpitala. Lekarze jednak nie zdecydowali się na operację twierdząc, że z powodu podeszłego wieku ryzyko operowania przepukliny jest zbyt duże.

I tak mój dziadek został zmuszony żyć z rozległą przepukliną, co oznaczało dla niego prawdziwą udrękę. Jego życie nie było już takie, jak dawniej. Musiał wszędzie taszczyć ze sobą mały woreczek, który naprawdę był zwojem jego kiszek. Tak, jak wcześniej nosił woreczek z jedzeniem dla bezdomnych psów i kotów, tak teraz został zmuszony nosić ze sobą jeszcze jeden, który był znakiem jego cierpienia.

Chociaż mój dziadek zawsze posiadał dobrą pamięć teraz nawet jeśli by chciał zapomnieć o swoim woreczku nie był w stanie tego zrobić – on zawsze mu towarzyszył. Siedząc, chodząc, karmiąc bezdomne koty i psy zawsze musiał podtrzymywać go jedną ręką tak aby wszystkie jego kiszki nie wypadły na chodnik. Mogę sobie tylko wyobrazić, jaką prawdziwą mordęgą była dla starego, samotnego człowieka taka sytuacja.

Męczył się niezbyt długo. Kilka miesięcy po tym wypadku z dywanem zmarł. Pewnie mógłby żyć jeszcze dobrych parę lat, ale pośpiech mojego brata okazał się śmiertelny w skutkach.

piątek, marca 19, 2010

To się nazywa strategia

Taki cytat dziś znalazłem w sieci:

KUP SOBIE, KURWA, ORANGUTANA! Tak, kurwnego, owłosionego orangutana, nie mówimy tu o jakiejś pierdolonej kapucynce czy innym jebanym szympansie. Nie pytaj mnie skąd masz go wziąć, bo to nie mój problem. Orangutana nazwij Clyde (to nie podlega żadnej dyskusji, wszystkie orangutany mają na imię Clyde - nie pytaj dlaczego, tak działa życie). Zacznij bujać się z orangutanem po mieście, zabieraj go dosłownie, kurwa, wszędzie: do klubów/pubów, parków, na rynek, dworzec, WSZĘDZIE! Z czasem ludzie zaczną zwracać na Ciebie uwagę, zaczepiać i pytać o małpę, nie spierdol tego! - narób sobie masę znajomych, każdy będzie chciał się pokazywać w towarzystwie kolesia z orangutanem. Za każdym razem kiedy powiesz coś śmiesznego, przybijaj z Clydem piątkę. Wśród Twoich nowych znajomych na pewno będą jakieś kobiety, które na pewno będą zwracać na Ciebie uwagę, bo facet, który pokazuje się w towarzystwie orangutana jest co najmniej intrygujący. Tego też nie spierdol, ruchaj Twoje nowe znajome na wszystkie możliwe sposoby (niekoniecznie na dwa baty z orangutanem). Kiedy już zrobi się o Tobie głośno znajdzie się ktoś, kto da Ci pracę, może nawet zaproszą Cię do telewizji. Mając pracę będziesz miał zdolność kredytową, pożycz jak najwięcej pieniędzy, małpę sprzedaj do cyrku i spierdalaj do jakiegoś ciepłego kraju, z którym Polska nie ma umowy o ekstradycję. Następnie idź na piękną plażę, spójrz w błękit oceanu i krzyknij: "Wygrałem w życie!". 

czwartek, marca 11, 2010

Z cyklu: mikro-sytuacje

 

Mikro-sytuacja późno nocą w supermarkecie. Wszystko, jak ze złego snu. Pijackie twarze i surowe spojrzenia. Dyskusje o markach alkoholi przy półkach. Nocne życie plemion spragnionych jeszcze krótkiej chwili zapomnienia przed snem.

Dwóch młodych mężczyzn kupuję alkohol. Surowe głosy, rozbiegane oczy i markowe butelki w koszyku: czarne pudełko Jacka Danielsa. Krótko rozmowa przy kasie – prezentacja kart kredytowych, który z nich ma więcej: popatrz ja mam taką, kredytowa, nie zwykła, a widzisz ja mam taką samą tylko, że kredytowa. Nieźle.

Spięcie ze sprzedawczynią, która ma wątpliwości, co do ich wieku. Konsternacja i sztuczny uśmiech. Ale pani sprzedawczyni jest nieugięta i prosi o dowód. Nie ma lekko trzeba pokazać, ale chyba wszystko w porządku.

Można się pochlastać. Powolny dryf w kierunku mieszkania nocą. Zaspane miasto i ulica we mgle. Snujące się duchy pijaków. Gdzieś daleko warkot samochodu.

wtorek, marca 02, 2010

Tearoom Trade



Laud Humphreys „Tearoom Trade”, Chicago, Aldine – książka podsumowująca wyniki obserwacji, wykorzystującej rolę "babci klozetowej", przygodnych kontaktów między homoseksualistami. Poniżej jedna ze znalezionych recenzji.
 


Humphreys jest najbardziej znany ze swojej opublikowanej rozprawy doktorskiej, Tearoom Trade (1970), etnograficznego studium anonimowych męskich spotkań seksualnych w publicznych toaletach (praktyka znana jako "tea-rooming" w amerykańskim slangu gejowskim i "cottaging" w brytyjskim angielskim). Humphreys twierdził, że mężczyźni uczestniczący w takiej działalności pochodzili z różnych środowisk społecznych, mieli różne osobiste motywy poszukiwania kontaktów homoseksualnych w takich miejscach i różnie postrzegali siebie jako "hetero", "biseksualistów" lub "gejów".

Ponieważ Humphreys był w stanie potwierdzić, że ponad 50% jego badanych było zewnętrznie heteroseksualnymi mężczyznami z niczego nie podejrzewającymi żonami w domu, podstawową tezą Tearoom Trade jest niezgodność między prywatnym ja a społecznym ja dla wielu mężczyzn angażujących się w tę formę aktywności homoseksualnej. W szczególności zakładają "pancerz prawości" (konserwatyzm społeczny i polityczny), starając się ukryć swoje dewiacyjne zachowanie i zapobiec ujawnieniu ich jako dewiantów. Humphreys wykorzystał temat niezgodności między słowami a czynami, który stał się głównym problemem metodologicznym i teoretycznym w socjologii w 20 i 21 wieku (Deutscher, 1966).

Badanie Humphreysa zostało skrytykowane przez socjologów z powodów etycznych, ponieważ obserwował akty homoseksualizmu poprzez podszywanie się pod podglądacza, "nie uzyskał zgody swoich badanych, wyśledził nazwiska i adresy za pomocą numerów rejestracyjnych i przeprowadził wywiady z mężczyznami w ich domach w przebraniu i pod fałszywym pretekstem". [4]

Ta książka jest pierwszą i jedną z niewielu i bada zachowania seksualne mężczyzn, które występują między mężczyznami, którzy przede wszystkim nie identyfikują się jako homoseksualiści lub biseksualiści. Wcześniejsze badania były w dużej mierze kliniczne, oparte na doniesieniach osób poddawanych psychoterapii, a większość badań etnograficznych dotyczyła mniej lub bardziej zidentyfikowanych gejów społeczności – barów gejowskich, organizacji gejowskich, dzielnic gejowskich – lub męskich prostytutek. To było pierwsze, które badało mężczyzn, którzy uprawiają seks z mężczyznami, ale w większości mają życie jako pozornie zwykli, żonaci heteroseksualiści. Badanie ujawniło kilka zaskakujących faktów na temat takich mężczyzn i wywołało kontrowersje dotyczące etyki socjologicznej i przyzwoitości, które trwają do dziś.

W ciągu roku Humphreys obserwował męsko-męską aktywność seksualną w niektórych publicznych toaletach (znanych w gejowskim slangu jako "herbaciarnie") w niezidentyfikowanym mieście w USA. Rok później, po zidentyfikowaniu wielu mężczyzn, których obserwował, zaaranżował wywiad z nimi w ramach innego, ogólnego studium socjologicznego, które pozwoliło mu zadać szereg pytań na temat ich pochodzenia i życia osobistego, nie ujawniając ich tajnej działalności; Podszedł także do kilkunastu mężczyzn w samych herbaciarniach i był w stanie przeprowadzić z nimi otwarty wywiad.

Odkrycia Humphreysa zaprzeczają wielu wcześniejszym założeniom dotyczącym aktywności seksualnej mężczyzn i zawierają kilka ważnych zaleceń. Jednym z nich jest to, że "uwodzenie nastolatków" nie występuje w tych miejscach publicznych, a w rzeczywistości nastoletni chłopcy są aktywnie wykluczani pomimo częstego pragnienia uczestnictwa. Innym jest to, że szansa, że ktoś niechętnie podejdzie do kogoś w publicznej toalecie, chyba że zachowuje się w taki sposób, aby zachęcić do seksualnych propozycji, praktycznie nie istnieje. Po trzecie, najczęstszym zachowaniem przestępczym wynikającym z tych praktyk jest szantaż, przede wszystkim ze strony policjantów z oddziału wice, którzy są wyznaczani do eliminowania seksu w miejscach publicznych.

Wreszcie książka poświęca sporo miejsca kwestiom etycznym, które zostały podniesione przez jej metodologię. W tym czasie praktycznie nic nie było wiadomo o zachowaniach homoseksualnych w populacji ogólnej, pomimo dużej uwagi ze strony policji, duchowieństwa i polityków. Badanie zostało przeprowadzone bez niepożądanych efektów, a kilku uczestników stwierdziło, że są zadowoleni z możliwości opowiedzenia o sobie. Jednak badanie wiązało się z potencjalnym zagrożeniem dla uczestników w przypadku naruszenia poufności, a badani nie mogli zostać poproszeni o zgodę bez śmiertelnego narażenia na szwank badania. Debata, która nastąpiła wśród socjologów, dziennikarzy i etyków, dotycząca równowagi między społeczną potrzebą obiektywnej wiedzy a prawem jednostki do prywatności, trwa do dziś. Jest to lektura obowiązkowa dla każdego, kto zajmuje się debatą nad badaniami nad ludzkimi zachowaniami, zarówno ze względu na zawarte w niej dokumenty historyczne (kilka głównych krytyk i obrony badania), jak i sposób, w jaki jest ona często fałszywie przedstawiana przez krytyków.

Książka jest dobrze napisana i niezwykle czytelna, i daje interesujący wgląd zarówno w stan amerykańskich zachowań homoseksualnych, jak i klimat polityczny w latach bezpośrednio poprzedzających Stonewall. Zdobył nagrodę C. Wrighta Millsa Towarzystwa Badań nad Problemami Społecznymi, a autor został później wybrany do krajowego zarządu organizacji praw homoseksualistów, częściowo ze względu na znaczenie tych badań. Gorąco polecam każdemu, kto interesuje się socjologią lub historią homoseksualizmu.

Humphreys był pionierem badań etnograficznych nad bahavior seksualnym w USA. To dobra książka. Humphreys jest bardzo zaniepokojony "napierśnikiem prawości", tendencją niektórych mężczyzn do utrzymywania stosunków seksualnych z innymi mężczyznami, a następnie unikania wszelkich wzmianek o tym w ich zwykłym życiu, wolnym od skazy domniemanego homoseksualizmu. Poza tym książka jest pozbawiona teorii i implikacji dla zrozumienia społeczeństwa amerykańskiego. Opis jest tak naukowy i nudny -- "A fellates B. C wchodzi i penetruje D, podczas gdy E patrzy." Prawda? Czy obserwujemy ludzi czy trybiki w maszynie? Brakuje kulturowego zrozumienia uczuć i znaczeń. Poskarżyłem się na to mojemu profesorowi socjologii, który nie zgodził się ze mną, mówiąc, że Humpreys interesuje się "teorią gier", cokolwiek to jest. Myślę, że jeśli jesteś jednym z niewielu socjologów żyjących w rozrzedzonych królestwach "teorii gier", ta książka spodoba ci się bardziej. To, co czyni tę książkę wartościową, to nie tyle wnioski, ile metodologiczna śmiałość. Ale nie podoba mi się pomysł, że Humphreys zapisał numery rejestracyjne uczestników seksu i przeprowadził z nimi wywiady w domu. Myślałem, że to idzie trochę za daleko i za bardzo w zgodzie z obnażaniem "pancerza prawości". 

(tłumaczenie automatyczne)


niedziela, lutego 28, 2010

Pocztówka z Paryża II

 

Pościel ułożyła się w delikatne gzymsy i doliny. W pokoju unosił się zapach głębokiego snu. W końcu odwróciłem wzrok. Coś mnie tknęło. Poprzedniego wieczoru, kiedy przybyliśmy do hotelu spostrzegłem starszego mężczyznę, który stał w kącie recepcji. Z początku go nie zauważyłem, ale potem jego sylwetka stała się bardziej wyraźna. Stał w półmroku i przyglądał się mojej żonie. Nie byłoby w tym nic dziwnego bowiem wielu facetów już nieraz łapczywie zjadało wzrokiem Sylwię. Trudno było ukryć jej atrakcyjny wygląd podkreślany przez skromną elegancję. Ale tym razem było inaczej. Spojrzenie mężczyzny zostało odwzajemnione i wszystko wskazywało na to, że tajemniczy mężczyzna i Sylwia się znali. I to właśnie najbardziej było wkurzające w tym całym Paryżu.

czwartek, lutego 25, 2010

Pocztówka z Paryża

 

Ulica skrzyła się w świetle poranka małymi kropelkami deszczu. O tej porze było zupełnie cicho i pusto. Samochody stały po obu stronach ulicy w równym i grzecznym szeregu. Wyczekiwały, aż ich właściciele zasiądą, jak co dnia za kierownicą i pojadą do pracy.

Stałem przy oknie i patrzyłem na Paryż. Okazał się być miastem zupełnie innym niż pokazywały to widokówki i przewodniki w lakierowanych okładkach. Czy był zbyt mało elegancki? Nie, jak najbardziej był bardzo elegancki. Czy był może nie tak francuski, jak na początku sądziłem. Nie, był bardzo francuski. Ale kurwa coś była z nim nie tak.

Przyjechaliśmy z Sylwią do Paryża aby odpocząć od codziennych obowiązków i gonitwy za karierą. Ale pewnie też po to aby nasze, stare, i już wypłakane małżeństwo nabrało nowych skrzydeł, jakiegoś świeżego oddechu. Zatrzymaliśmy się w niedużym, ale przytulnym hoteliku o słodkiej nazwie xxx aby spędzić w Paryżu nasz kolejny miesiąc miodowy.

Odwróciłem się od okna i spojrzałem na swoją żonę. Wtulona w hotelową pościel oddychała równo i spokojnie.

wtorek, lutego 16, 2010

niedziela, lutego 14, 2010

Labirynt na wschodzie


Znalazł się w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc. Pusta, ośnieżona ulica, która robi z przechodnia głupka, bawi się jego oczekiwaniami, założeniami. Już ma nadzieję, że dotarł do celu, gdy ulica się urywa i numery, które narastały z każdym krokiem nagle kończą się na liczbie, której się nie spodziewał. Skręca, kluczy, robi piruety, koła, elipsy, idzie po przekątnej, znów wraca do punktu wyjścia, a numeru ulicy, którego szuka jak nie ma tak nie ma. 

W końcu zmienia strategię. Zaczyna bardziej uważniej przyglądać się różnym tablicom ogłoszeniowym, informacjom dla przechodniów zawieszonych na murach domów. Nagle dostrzega niedużą tabliczkę, na której jest napisane "Szkoła karate", a obok widnieje numer, który jest już bardzo bliski temu, którego akurat szuka. Podąża w kierunku strzałki narysowanej na ogłoszeniu. Dociera do osobnego kompleksu domów stojących samotnie na uboczu.

Jest. Na bramie widnieje numer, którego szukał. Wchodzi. Myśli, że znalazł, ale jest w błędzie. Kompleks budynków, w którym się znalazł okazuję się jeszcze bardziej zwodniczy niż ulica, która zwodziła go tak długo. Okazuje się prawdziwym labiryntem, a miejsce, którego poszukuje wydaje się być wszędzie i nigdzie zarazem. Podchodzi do jednych drzwi, na których rozlepione są artystyczne plakaty, informacje o wystawach. Myśli, że to już tu, ale jednak nie. Znajduję kolejne ogłoszenia, strzałki, zmierza w ich kierunku i gdy dochodzi już do celu widnieje kolejna strzałka w przeciwnym kierunku. Wchodzi do jednych drzwi potem do drugich, trzecich, idzie po schodach, na górę, na dół, schodzi do piwnic.

Co jakiś otwiera drzwi, za którymi znajduja się pomieszczenia przypominające swoim wyglądem prywatne mieszkania: pokoje, nie posłane łóżka, ubrania, radio, rozrzucone książki, niedopita herbata, gdzieś w oddali słyszy jakieś rozmowy, przystaje, nasłuchuje.
Już prawie traci nadzieję, ale w końcu znajduję miejsce, którego tak długo szukał. Jednak okazuje się, że spotkanie, które miało tam sie odbyć już się zakończyło.

Tekst w tekście

Znalazłem w książce ulotkę Artware, na której było napisane:

"Witajcie w ARTWARE, firmie wydającej płyty i handlującej nimi. ARTWARE to źródło dziwnej, eksperymentalnej i niezwykłej kultury muzycznej. Nasz katalog nr 10 dedykujemy wszystkim ikonoklastom, indywidualistom, dysydentom i nonkonformistom poszukujących inspiracji, dróg współpracy i wyminy. Skontaktuj się z nami!

ARTWARE PRODUCTS

Donna Klemm

piątek, lutego 12, 2010

Bez tytułu

[...]

Prawdziwa literatura może istnieć tylko tam, gdzie powstaje [...] dzięki wysiłkowi szaleńców, pustelników, heretyków, marzycieli, buntowników i sceptyków".

Jewgienij Zamiatin

Widok z okna



Pomniki zaśnieżonych samochodów i pokreślona czarnymi smugami mała uliczka. Pusto.

 Wyłaniający się z dolnego, prawego rogu robotnik, który prowadzi maszynę odśnieżającą, robiącą korytarze w śnieżnych zaspach… Gwizd z tyłu głowy.

A tak przestrzeń podzielona na wiele drobnych kwadratów, których granicami są stalowe płoty, latarnie i kamery video. Domy, które stoją na terenie tych kwadratów są popielato-żółte z oknami szczelnie zamykającymi dostęp do wnętrz lokali. Nudny widok.

Gdzieś w oddali widać pasmo lasu, ale też zaryglowane wysokim parkanem.

Mądrości starego pijaka



[…] Nadal utrzymywał się podział na frakcje. Nawet na rozwalonym podwórku za domem istniały sektory getta, sektory Malibu i sektory Bevery Hills. Na przykład najlepiej ubrani, w ciuchach od znanych projektantów, trzymali się razem. Każdy typ rozpoznawał swoich przedstawicieli i nie zradzał najmniejszych skłonności do zadawania się z pozostałymi. Dziwiło mnie, że niektórym z nich w ogóle chciało się przyjeżdżać do czarnego getta w Venice. Może uważali, że to będzie w dobrym stylu. Oczywiście, specyficznego posmaku dodawał temu wszystkiemu fakt, że wśród sławnych i bogatych roiło się od durnych cip i palantów, którzy załapali się gdzie po prostu na korzystną listę płac albo wzbogacili dzięki głupocie szerokiej publiczności. Zwykle nie mieli za grosz talentu, wizji ani ducha, choć w oczach publiczności uchodzili za pięknych, godnych szacunku i podobnych bogom. Zły gust zrodził dużo więcej milionerów niż dobry gust. Wszystko w końcu sprowadza się do tego, kto uzyska przewagę głosów. W kretowisku kret zostaje królem. Komu więc należało się to wszystko? Nic nie należało się nikomu…

Charles Bukowski "Hollywood".

poniedziałek, lutego 08, 2010

Diane Arbus i "Lśnienie "Kubricka

Czyż nie uderzające podobieństwo? Pierwsze zdjęcie przedstawia fotografię autorstwa Diane Arbus "Bliźniaczki", zaś drugie to kadr z filmu "Lśnienie" w reżyserii Stanleya Kubricka.

 

  

Nic dziwnego Kubrick ten motyw zapożyczył od Diane Arbus (na podstawie książki autorstwa Patrici Bosworth "Diane Arbus. Biografia" 

niedziela, lutego 07, 2010

Diane Arbus i kilka cytatów



Inspirujące cytaty z książki o Diane Arbus:

Diane fotografowała w New Jersey nie tylko trojaczki. Tam było wszystko: pustelnicy, nudyści, cyganki wróżące z ręki, magicy, Princeton i całkowicie zamknięte, mówiące swoimi narzeczami społeczności w górach, Kenneth Burke, czarni gangsterzy, palisades… W New Jersey znajdowała ukryte skarby: jeździła tam tak często, jak mogła.




[…]

Pod koniec lata, wbrew swoim idiosynkrazjom, Diane, idąc za radą Marvina Israela, wyruszyła w dwutygodniową podróż po Stanach Zjednoczonych. Zamierzała sfotografować to, o czym pisała we wniosku o stypendium Guggenheimów: lokalne uroczystości, obchody, parady, konkursy, zjazdy rodzinne, mecze baseballowe.






Z drogi wysyłała zaszyfrowane kartki do znajomych, na przykład do szkolnej przyjaciółki, Phyllis Carton, towarzyszki pierwszych wypraw w nieznane. "Wszystko wspaniałe, zapiera dech w piersiach. Czołgam się na brzuchu, jak w filmach. Może to zabrzmi dziwnie, ale odkryłam, że życie jest melodramatem".

Po powrocie napomykała, że przeżyła niezwykłe rzeczy, ale nie specyfikowała na czym ta ich niezwykłość polegała. Niebezpieczeństwa ją stymulowały, a ryzyko dawało przyjemność. Nie lubiła kompromisów. Potrafiła wdać się w rozmowę z kimś niebezpiecznym, by sprowokować konsekwencje. Dlaczego nie? Tylko przez takie inicjacje człowiek naprawdę może "przejrzeć na oczy", "poczuć". Diane wierzyła, że aparaty ją chronią, są jej tarczą: dopóki ma je przy sobie, nie może się jej przytrafić nic złego. Powiedziała komuś, że boi się jedynie tego, co tkwi w niej samej. Nigdy tego, co przychodzi z zewnątrz. To, co na zewnątrz, tak naprawdę nie jest w stanie jej dotknąć.






http://www.nysun.com/arts/arbus-traveling-circus/12576/

http://alechronicles.blogspot.com/

http://enfievre.blogspot.com/





sobota, lutego 06, 2010

Erotyczny sen

Przycisnęła mnie mocno do siebie. Poczułem obsuwający się jedwab i delikatny dotyk jej pończoch. Nasze ciała przylgnęły do siebie. Starałem się odczuć każdy moment, najdrobniejszy szczegół jej bielizny, delektować szelestem materiału, porowatością jej gorsetu. Zapach jej perfum to umykał mojej uwadze to znowu obejmował, jak jakiś całun moje ciało. To było spotkanie, bardzo długo wyczekiwane spotkanie, aż w końcu nadeszło, nastało, jak objawienie, tak znienacka. 

Chciałem wykorzystać każda chwilę, każdą sekundę liżąc łapczywie jej szyję, jej uszy, całując, prostacko wkładając swój język głęboko w jej usta. Widziałem, jak wypręża swoje podbrzusze, kurczy stawy to znów je rozluźnia. Luksusowa chwila miłości w zatęchłym małym mieszkanku, zapach ciężkich i obrzydliwych zmysłowo perfum zmieszany z zapachem potu i obejmującego mnie lęku. 

W końcu wszedłem w nią, może nie tak delikatnie, jak powinienem, ale szybko i łapczywie. Zacząłem ruszać się, jak przygotowujący się do skoku kot wpatrzony z uwagą w małą ptaszynę. A ona jakby zapragnęła nowych doświadczeń, jakiejś zmiany. Objęła mnie mocno i przycisnęła. 

Nieustające wakacje

środa, lutego 03, 2010

Lego i fantazje SM

Zombie Flesh Eaters

Nigdy nie sądziłem, że filmy tego typu przyciagną tłumy, a jednak. Jak dla mnie film może nie stanowi arcydzieła (na pewno nie stanowi), ale muzyka i pewna ujęcia (nie mówię o tych makabrycznych i krwawych) są naprawdę zapadające w pamięci.


Ten film niektórzy wrzucają do kategorii najgorszych filmów w historii kina, inni zaś określają go mianem „kultowy”. Dla mnie pewnie nazwać go można tak i tak. 

Ujęła mnie jego warstwa wizualna i nie mówię o tych sekwencjach filmu, które pokazują sceny przemocy, których jest tu na prawdę dużo (choć, czy to jest pornografia przemocy, jak niektórzy twierdzą to nie wiem) rozrywane ludzkie mięso, nadziewanie oka wielką drzazgą, ale sam sposób kadrowania i kolory (może dlatego, że były już wyblakłe, a sama jakość filmu przypominała wielokrotnie przegrywane kasety VHS).

Druga rzecz – to muzyka: niezwykle transowa i rzeczywiście budująca napięcie, taka w klimatach muzyki wykorzystywanej podczas rytuałów VooDoo.

Natomiast warstwa tekstu, dialogi i sposób narracji to coś albo kuriozalnego albo to – jak powiedział mój znajomy – prawdziwa twórczość dziecka. Sam mam mieszane uczucia, ale być może twórcy filmu byli bardziej zainteresowani samym procesem tworzenia, radością, którą przeżywali w trakcie niż zbytnio zastanawiali się nad konstrukcją fabuły. Kino naiwne, sztuka prymitywna?


Zombie Flesh Eaters




wtorek, stycznia 26, 2010

Pijąc gorącą herbatę...

Zima to okres wstrzymania oddechu, szybkich kroków i niezdarnych ruchów ciała na oblodzonym chodniku. To wtedy ludzie tulą się w sobie i zamykają twarze w ciemnych kapturach. Wówczas nawet nie musza już unikać wzroku niechcianych spojrzeń. Pory podczas których ulice pustoszeją są coraz dłuższe i miasto wygląda, jak wymarłe. Ci, którzy mają jeszcze to szczęście skrywają się w gromadzie najbliższych, czy przyjaciół. Jednak niektórzy nie mają już tego szczęścia ani nawet i domu, w którym mogliby się ogrzać. Ich ciała powoli schłodzone samotnością i mrozem zamieniają się w niechciane pomniki.

Zimą przypomina mi się zbrodnia, kaźń obozów koncentracyjnych, w których ogołocone/ogołoceni ze wszystkiego więźniarki i więźniowie byli zmuszeni stać na mrozie po dwadzieścia godzin. Czy są wśród nas i tacy wyczynowcy, których nie widzimy bowiem zamykamy wzrok pod ciemnym i głębokim kapturem. Obawiam się, że tak w istocie jest. Czy te mrozy w końcu nie zelżeją?

piątek, stycznia 22, 2010

Ponownie Robert Frank

Zdjęcia Roberta Frank'a
Czy to mnie inspiruję, chyba już nie, ale są i tak niesamowite.

Zakończenie



Wchodzę do budynku. Ciemny korytarz. Otwieram drzwi do klatki schodowej i powoli sunę na górę.

Na ścianach widzę obrazy pochodzące z mojego życia.


Znajduję się na ostatnim piętrze. Przede mną brudne okno i panorama monotonnych osiedli. Słyszę kroki i chrobot klamki. Ktoś stoi za drzwiami. Okno powoli otwiera się na oścież. Wieje zimny wiatr i zaczyna padać śnieg. Cicho i powoli otwierają się drzwi. Czuje zapach szpitalnego powietrza.


Otwieram zaspane oczy. Jednak nie budzę się w łóżku, a na czymś twardym i zimnym.

Jest noc.

Niedaleko stoi jakaś postać. Nieśmiało podchodzę bliżej i widzę moją zmarłą matkę. Jej twarz zasłania czarny welon

– Jak długo mam na Ciebie jeszcze czekać – mówi.