środa, kwietnia 11, 2007

Apokalipsa według Koonza

Głębia i powaga tematyki, którą porusza książka wcale nie muszą iść ze sobą w parze. W swojej książce pt. „Apokalipsa” Dean Koonz sięga po temat zagłady rodzaju ludzkiego. Temat od dawien dawna zaprzątający ludzki umysł. Już apokalipsa według Św Jana groziła nam, śmiertelnikom, że kiedyś nastąpi nasz koniec. To na pewno temat poważny – nie ważne kto jakie ma poglądy i jaką religię wyznaję - uważam, że możliwość końca świata zawsze należy brać pod uwagę. Nie w sensie, że jest to możliwe lub nie, ale w takim, że warto się zatrzymać i zastanowić, co może się stać, jeśli nie zaprzestaniemy uprawiać gospodarki, której jedynym celem jest zysk, a skutkiem - eksploatacja wszystkiego co się rusza.
Dean Koonz uznawany jest za jednego z głównych konkurentów Stephena Kinga – mistrza amerykańskiego horroru. Jednak jego książka „Apokalipsa” – moim zdaniem - nie jest w żadnej mierze konkurencją dla „Bastionu” – powiesci autorstwa Kinga, która również dotyka motywu końca świata. Koonz może rzeczywiście umie przerażać, ale to, w jaki sposób to czyni może jedynie przerazić delikatnego młodzieńca, który dopiero co próbuję wyrwać się z matczynego domu. To po pierwsze. Po drugie – historia, którą opowiada nie jest oryginalna. Czytając Apokalipsę Koonza wciąż miałem wrażenie, że już kiedyś widziałem, czytałem podobne historie.
Na pewno trzeba autorowi przyznać jedno. Potrafi sprawnie snuć opowieść, ale jest to opowieść zbudowana z precyzją doświadczonego technika i daleko jej do tego, jak taką historię opowiedziałby prawdziwy mistrz. Mimo to opisywane wydarzenia łączą się w logiczną całość. Ok. Ale powaga poruszanej tematyki sugerowałaby coś więcej, coś co poruszyłoby czytelnika do głębi, do trzewi. Tu tego nie mamy.
Zacznijmy od bohaterów. Już na pierwszych stronach poznajemy małżeństwo. Może nie takie, jakich wiele, bo żona to znana pisarka, a mąż to opiekuńczy i zdecydowany mężczyzna, który w swoim życiu parał się wieloma rzeczami - w chwili kiedy go poznajemy zajmuje się akurat stolarstwem. Początek całej historii jest ciekawy i nawet może wzbudzić w czytelniku mały dreszcz przerażenia. Chociaż postaci bohaterów czasem wydają się jakby narysowane kreską sprawnego rysownika i w małym stopniu przypominają żywe osoby.
Wyobraźmy sobie, że nie możemy z jakiegoś powodu zasnąć, coś nie daje nam spać. Z początku zupełnie nie wiemy, co to jest. Takie doświadczenie przydarzyło się Molly – głównej bohaterce opowieści Koonza. W środku nocy coś ją obudziło. Nie mogąc już zasnąć postanowiła popracować nad swoją powieścią, włączyła komputer... i wpierw usłyszała... dźwięk padającego deszczu, a potem dziwny szmer na werandzie. Niby nic – każdemu z nas przecież może to się przytrafić. W nocy zwykle panuje cisza i każdy nawet najcichszy dźwięk budzi niepokój, a jeśli nawet nie budzi zaniepokojenia to zwykle na chwilę przystajemy i próbujemy dowiedzieć się, co go spowodowało. Szczerze mogę powiedzieć, że ta scena mnie zaciekawiła i mocno zapragnąłem dowiedzieć się, co będzie dalej.
Ale się rozczarowałem. Po wciągającym wstępie następuje nienaturalne wręcz przyspieszenie wypadków. Jesteśmy świadkami prawdziwego pogromu. Pojawiają się grzyby, które przybierają nieziemskie rozmiary, ludzie popełniają samobójstwa lub biegają, jak szaleńcy, a po niebie przelatują dziwne, olbrzymich rozmiarów statki kosmiczne, zupełnie nie podobne do niczego, co do tej pory znała ludzkość. W końcu, jesteśmy świadkami pojawienia się surrealistycznych stworów, które zabierają ludziom ich twarze. I nagle wszystko znika i nie wiadomo tak do końca, co to wszystko miało znaczyć. Tylko na samym końcu historii główna bohaterka próbuję rozwikłać całą zagadkę i trzeba przyznać robi to niezbyt przekonująco, Koonz daje do zrozumienia, że mieliśmy do czynienia z prawdziwym Sądem Bożym – to rozpasana ludzkość poniosła zasłużoną karę za grzechy.
Powieść Deana Koonza to typowo amerykańska przypowieść, że trzeba być twardym i nieugiętym, zaradnym i walecznym. A najważniejsze to trzeba mieć nadzieję i oparcie w rodzinie. Dla mnie to trochę to za mało, jak na tak poważny temat, jakim jest apokalipsa i zagłada ludzkości.