sobota, sierpnia 29, 2009

Posmodernistyczny bohater

Mam postmodernistyczną biografię i należę do klasy „pogranicza”. 

Co to znaczy? 

Pod postmodernistyczną biografią kryje się życie, które nie jest organizowane na bazie określonych celów, klarownego przebiegu kariery, ale na zasadzie rozmaitych doświadczeń, zawodów i miejsc. 

Trudno ująć je w zrozumiałe dla przyszłego pracodawcy cv, bo prace, miejsca przez które przebiega są tak rozmaite i różnorodne i trwają tak krótko, że nie ma sensu ich spisywać w formie historii. To raczej „odpryski”, „ścinki”, „notatki” niż historia zaczynająca się od słów „urodziłem się”, a potem „pracowałem” to tu i jeszcze tu. 

Nie. To raczej krótkie próby chwycenia się czegoś lub zrozumienia, co chce się robić, co fascynuję i przyciąga, a co nuży i odpycha. 

Bo jakże można inaczej opowiedzieć komuś, że pracowało się na budowie, medytowało w ośrodku zen, podróżowało bez celu, wstawało o piątej rano aby iść do fabryki, montowało wystawy, było badaczem rynku w wielkim koncernie medialnym i wciąż poszukuje się nowych zajęć, miejsc i sytuacji.

A znaczenie klasy „pogranicza”? No cóż to podobna sytuacja wynikająca z postmodernistycznej biografii. Pochodzenie chłopskie, rodzina mająca pretensje do inteligencji, wczesne ambicje bycie nie wiadomo kim, a potem wciąż na nowo próba załapania się na parę groszy od przypadku do przypadku, raz większych, a raz zupełnie małych.

Nie wiadomo kiedy i na jakim momencie skończę tworzenie zapisków, zbieranie „wycinków”. Może nagle obudzę się przywalony stertą gazet i niedopałków? Może stanę się kimś ważnym i o wszystkim zapomnę, a może wciąż będę zapisywał wciąż nowe notatniki?

poniedziałek, sierpnia 10, 2009

Koszmar z przyszłości

Śnił mi się koszmar i to taki, jakiego dawno nie śniłem. Znajdowałem się w mieście i chyba była to Warszawa, ale jakaś zupełnie mi nie znana. Było to miasto pełne kontrastów. Wielkie, ponure drapacze chmur w centrum – aluminium i metal rażący w oczy, zaś peryferia zajęte przez ciemne i cuchnące ulice, szare betonowe bloki, pokraczne budki z chińskim jedzeniem. I do tego jeszcze ci przechodnie, którzy patrzyli się z wrogością w oczach. Snujące się gnomy, stare baby lub pędzący na złamanie karku kasożercy w drogich garniturach. 

I do tego jeszcze trwała okupacja. Miasto zostało zajęte przez obce wojska i na ulicach natknąć można się było na patrole żołnierzy, ale nie tylko żołnierzy. Obce wojska do zastraszenia miejscowej ludności korzystali z pomocy pokracznych i przerażających, prawie dwu-metrowych stworów, które przechadzały się ciężkim krokiem dźwigając w rękach olbrzymie karabiny maszynowe. Poznać można było, że nadchodzą po drżącej ziemi i cuchnącym powietrzu.

Byłem w tym mieście żołnierzem, a raczej miejskim partyzantem. Walczyłem z okupantem podkładając bomby, malowałem wraz z moimi synami napisy na murze, biegałem z karabinem, organizowałem zamachy. Byłem znany. Ścigała mnie policja, a na obdrapanych ścianach widniały plakaty z moją podobizną – list gończy za najgroźniejszym wrogiem okupanta.

Byłem prawdziwym bohaterem cenionym przez miejscową ludność. Jednak mnie złapali. Założyli mi na głowę metalową klatkę i pokutny worek. Czułem się upokorzony. Oprowadzali mnie, jak jakąś małpę przez ulice miasta. W końcu zaprowadzili mnie na główny plac aby wykonać egzekucję. Obudziłem się zlany potem.