Śnił mi się koszmar i to taki, jakiego dawno nie śniłem. Znajdowałem się w mieście i chyba była to Warszawa, ale jakaś zupełnie mi nie znana. Było to miasto pełne kontrastów. Wielkie, ponure drapacze chmur w centrum – aluminium i metal rażący w oczy, zaś peryferia zajęte przez ciemne i cuchnące ulice, szare betonowe bloki, pokraczne budki z chińskim jedzeniem. I do tego jeszcze ci przechodnie, którzy patrzyli się z wrogością w oczach. Snujące się gnomy, stare baby lub pędzący na złamanie karku kasożercy w drogich garniturach.
I do tego jeszcze trwała okupacja. Miasto zostało zajęte przez obce wojska i na ulicach natknąć można się było na patrole żołnierzy, ale nie tylko żołnierzy. Obce wojska do zastraszenia miejscowej ludności korzystali z pomocy pokracznych i przerażających, prawie dwu-metrowych stworów, które przechadzały się ciężkim krokiem dźwigając w rękach olbrzymie karabiny maszynowe. Poznać można było, że nadchodzą po drżącej ziemi i cuchnącym powietrzu.
Byłem prawdziwym bohaterem cenionym przez miejscową ludność. Jednak mnie złapali. Założyli mi na głowę metalową klatkę i pokutny worek. Czułem się upokorzony. Oprowadzali mnie, jak jakąś małpę przez ulice miasta. W końcu zaprowadzili mnie na główny plac aby wykonać egzekucję. Obudziłem się zlany potem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz