poniedziałek, października 30, 2006

Strachy na lachy powracają

Mocno już chyba przesadziłem... Nie pisałem już prawie miesiąc. Nieźle. Moja systematyczność jest chyba bytem wirtualnym, wymyślonym dla potrzeby rynku. Jestem zwyczajnym leniem i piszę tego bloga bo wszyscy piszą, ale tak naprawdę to nie mam nic szczególnego do powiedzenia. Dziś chwyciłem za klawiaturę, no bo jak to, już niewypada. Nawet mój dobry przyjaciel zaczął pisać bloga, zresztą sami możecie spojrzeć . To się dopiero nazywa bicie piany, ha. Ale nie mam wyboru, jak nie będę pisał to już zupełnie zapomnę o tym, jak się piszę. Wroćmy do historii o młodym Paniczu. W końcu udało mu się otworzyć drzwi. Ich dźwięk był najgorszym, najbardziej przerażającym z dźwięków, jakie usłyszał w swoim życiu. Przypominał dźwięk łamanych kości i jednocześnie stłumionego krzyku przerażonej czymś potwornie osoby. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było co innego. Samo wnętrze zamku. Każdy jego detal, szczegół wydawał się znajomy. Wpierw nie mógł sobie przypomnieć skąd go zna, pamięta. Dopiero gdy wszedł głebiej uświadomił to sobie. I to właśnie było najbardziej przerażające. Wnętrze zamku było mu znane bo znajdujące się w nim meble, kolor ścian, stół z długimi czerwonymi wazonami, ponure porterety byłych właścicieli – wszystko to kiedyś widział w swoich snach. Obecne jeszcze na zewnatrz samozadowolenie prysło zupełnie, doszczętnie wyparowało. Już nie potrawił się dalej oszukiwać. Wiedział to doskonale – był przerażony. Ale nie mógł zupełnie zawrócić. Jakaś siła pchała go dalej i dalej w mroczne korytarze zamczyska. Wszędzie czuć było stęchliznę i zapach starych, prawdawnych czasów.