niedziela, czerwca 26, 2011

Z cyklu miejskie wędrówki

Pachniało wiosną. Można było naprawdę docenić piękno tej chwili. Ludzie mieli twarze bardziej pogodne niż zwykle. Samochody płynęły równym strumieniem to w jedną to w drugą stronę.

Szedłem.

Najpierw przez podziemne korytarze głównego dworca potem już chodnikiem na powierzchni miasta. Przechodząc główny skwer otarłem się o egzotyczne i smutne postaci bezdomnych i zbłąkanych dusz. Jedni stali zbici w małe grupki, inni siedzieli z pustymi twarzami, a jeszcze inni spali skurczeni na ławkach. Zaszedłem do małej knajpki na piwo. Było chłodne i wodniste, jak zwykle bywa piwo w Polsce. W samej knajpie było zupełnie pusto trochę ludzi obległo stoliki ustawione na chodniku. Mówili po angielsku.

Siedziałem.

Obserwowałem przechodniów. W małym tłumie na przystanku wypatrzyłem młodą kobietę, która ubrana była w czerwoną ołówkową spódnicę i czerwony płaszczyk. Urzekła mnie jej elegancja. Nie mogłem oderwać od niej oczu. Wciąż i wciąż się w nią wypatrywałem, bo tłum raz gęstniał, a raz się przerzedzał w zależności od nadjeżdżających autobusów. W końcu wsiadła do jednego z nich. W gardle poczułem uścisk tęsknoty.

Wstałem.

Nie było jeszcze późno. Na zegarze wbitym w ścianę eleganckiej kamienicy ślimaczyła się ósma. W duszy czułem pustkę, a oczy przykrywał mi czarny, smolisty muł. Chwiejnym krokiem poszedłem na most. Wyjrzałem za balustradę patrząc na spokojną wieczorem rzekę. Po drodze zobaczyłem niewielką knajpkę - kilka stolików i krzeseł. Ludzi prawie wcale. Ale widok roztaczał się z niej przecudny na zielone korony drzew i wijącą się w dole ulicę. Wolno kroczyłem dalej. Gdy dochodziłem do drugiego brzegu w dole spostrzegłem szeroką plaże porośniętą trawą i krzewami. Doskonałe miejsce na spokojny sen - pomyślałem. Bez trudu udało mi się odnaleźć drogę do bezludnej plaży. Delikatnie usiadłem na grudkach ciepłej ziemi. Poczułem, jak opuszczają mnie siły. Położyłem się na ciepłej ziemi. Zamknąłem oczy. Czekając na sen, który nie nadchodził...

Leżałem.


Powoli odpływałem w ciemność. Ale wciąż słyszałem jednostajny szum ulicy, a w oddali lekkie stukotanie pociągu. Nagle jakieś dźwięki na chwilę wyrwały mnie z letargu. Pomyślałem, że to okoliczni amatorzy taniego wina, którzy postanowili rozpocząć nocną imprezę, ale nie, to były tylko głosy miasta. Otworzyłem oczy. Ujrzałem widok rozświetlonego światłami miasta. Zacząłem liczyć przejeżdżające pociągi. Chciałem poczekać aż do liczę do dziesięciu, ale wytrzymałem tylko do pięciu.


Wstałem i wróciłem tam skąd przyszedłem.