czwartek, września 13, 2007

Wyznania defecatora

Chyba zupełnie zresetowałem. Przerwa w pisaniu się wydłuża, a we mnie napięcie wciąż narasta i narasta. W końcu nie wytrzymałem i zacząłem pisać. W międzyczasie zacząłem zastanawiać się także nad formą tego bloga, bo ostatnio – mam przynajmniej takie wrażenie – stał się on bardziej zapisem moich refleksji, kompleksów i lęków niż prezentował ciekawe informacje ze świata horroru.
Nawet wiem dlaczego tak się działo. Bo to zawsze łatwiej jest pisać pod wpływem emocji, wewnętrznych impulsów niż starać się trochę dłuże zastanowić, o czym się chce pisać, jak, poszukać materiałów, przeczytać książkę i napisać jej recenzję – łatwiej, ale przede wszystkim szybciej.
Nie ukrywam ten wpis nie jest początkiem rzetelnej pracy. Nie jest też próbą odwrócenia sposobu, w jakim piszę tego bloga. Jest tylko pewnym momentem refleksji. Bo to strasznie trudno tak do końca zdecydować się na pewną konwencję i ją utrzymać. Ale następne wpisy będą już inne – obiecuję. Jak znajdę tylko czas postaram się częściej pisać recenzje książek, filmów z gatunku horroru, prezentować najświeższe newsy, opisywać swoje sny i mroczne miejsca, ha... i może coś jeszcze. Ale to już się zobaczy.

niedziela, lipca 01, 2007

Problem ze znikaniem

To już chyba miesiąc, a może nawet więcej. Nie pamiętam i nie chce pamiętać. Nie chce przepraszać ani błagać o przeproszenie. Po prostu znikam chyba już zupełnie. Dziś przechadzając się po warszawskiej starówce napotkałem zadziwiającego artystę, który rzeźbi... wciąż tylko w jednej zapałce. Anatol Karoń – bo o nim mowa tak urzekł mnie swoją osobą i swoją twórczością, że nie mogłem o nim tu nie wspomnieć.
Chociaż, jak jeszcze pamiętam, miał to być blog o horrorze i strachach, wampirach i demonach. Anatol Karoń jest bardzo daleki od tej tematyki, ale mimo to jakoś poruszyl moją duszę, zainspirował, natchnął. Więcej możecie zobaczyć na stronie.

czwartek, czerwca 07, 2007

Czy horror wchodzi do reklamy?

Reklama zwykle rzadko wykorzystuje strach, czy przerażenie, częściej woli poczucie humoru, silnie wykorzystuje skojarzenia związane ze statusem. Firma Play na pewno osiągnęła w dużym stopniu swój cel, jakim był rozgłos. Te reklamy wzbudziły zainteresowanie negatywne, ale co z tego, były na topie, pisano o nich, mówiono i w ten sposób zapadły nam mocno w pamięć. Obcięte palce, dzieci przebrane i występujące w rolach dorosłych, mięso na czekoladowym torcie – wszystkie te elementy są jakby nie z tego świata, nie pasujące do tego co uznajemy za normalność, świat codzienności. Dokładnie z tym samym mamy przecież w świecie horroru. Czy zatem możemy mówić o jakiś zasadniczych zmianach w reklamie, z zanikaniem poczucia humoru, a próbą rozpoczęcia eksperymentowania z wykorzystaniem mrocznych koszmarów? A jak to bywało dawniej, a jak to bywa gdzie indziej w innych krajach, czy reklama też styka się z horrorem i kiedy, w jakich sytuacjach to się dzieje?

wtorek, maja 29, 2007

Labirynt Fauna – inicjacja w dorosłość?

Są zapewne filmy, które trzeba oglądać, co najmniej dwa, trzy razy. Co do filmu „Labirynt Fauna”, który - jak większość z was na pewno się ze mną zgodzi - jest filmem niezwykle okrutnym - to warto go obejrzeć przynajmniej dwa razy. Jeden raz w kinie, a drugi – w domu już na spokojnie starając się wyszukać ukryte znaczenia i symbole. Chociaż musze przyznać, że to decyzja, którą mogą podjąć naprawdę odważni i zapaleni miłośnicy kina.
Nie o wszystkim można napisać i to wprost. Po obejrzeniu filmu najczęściej mamy mętlik w głowie. Ciśnie się nam tysiące skojarzeń, obrazów, oglądamy obejrzaną historię z wielu różnych stron – raz w zwolnionym tempie, a raz w przyspieszeniu. Jeśli chodzi o mnie to po wyjściu z kina nie mogłem się odezwać, wykrztusić ani jednego słowa. Nie ukrywam, że tego wieczoru udałem się do kina, aby trochę się rozerwać i zapomnieć o problemach codziennego dnia. A tu spotykam obrazy, które są jakby żywcem wyrwane z koszmarnego snu.
Zanim wyjawię wam, swoje odczucia i przemyślenia na temat filmu meksykańskiego reżysera Guillermo Del Toro „Labirynt Fauna”, – który, jak uważam jest jednym z najbardziej przejmujących filmów ostatniej dekady, warto abyście oddali się spokojnej lekturze innych recenzji i spojrzeli na film z różnych punktów widzenia – tak, aby móc porównać i wyrobić sobie własną opinię na temat tego niezwykłego dzieła.
Większość recenzji wskazuje zaledwie na kilka rzeczy: faszystowska Hiszpania, dwie rzeczywistości i ucieczka od tej prawdziwej w tą utkaną z obrazów dziecięcej fantazji - próba rekompensaty okrucieństwa, które mała dziewczynka przeżywa, na co dzień. Jednak w recenzjach tych zdecydowanie mało jest omówienia warstwy symbolicznej filmu. Po ich lekturze nadal nie wiemy, po co pojawia się Faun, do czego reżyserowi był potrzebny labirynt, kim jest okrutny stwór z oczami w dłoniach? Czy to tylko sprawnie wymyślone rekwizyty, fantazyjne detale, aby ukazać, co dzieje się, kiedy dziecko nie znajduję wokół siebie miłości? A co z postacią chorej matki? Dlaczego musi umrzeć? Jaką rolę w końcu spełnia postać okrutnego ojczyma? A gdzieś po drodze pojawia się postać Mandragory. Czy „Labirynt Fauna” to jeszcze jeden z tych filmów, w których ponownie przeżywamy dramat okresu dorastania? Reżyser po coś wraca do tego okresu. Niektórzy z was mogą przypomnieć sobie klimat z filmu, Dark Water - tam też mieliśmy wiele odniesień do ciemnych stron dzieciństwa i mogliśmy zobaczyć, co dzieje się z dzieckiem (dziewczynką), która nie znajduje miłości – już jako dorosła kobieta niebezpiecznie zbliża się do krawędzi jawy i snu. Pierwsze tropy, a w zasadzie jeden główny trop odnajdziemy w wywiadzie z reżyserem „Labiryntu Fauna”, który można przeczytać na stronach Dziennika. Pojawia się tam wspomnienie reżysera z okresu jego dzieciństwa. Gdy był małym chłopcem przychodził do niego faun – dokładnie taki sam, jak potem ukazany przez niego w filmie. Del Toro strasznie się go bał - był prawdziwie przerażony. Faun to niezwykle ciekawa postać. To postać – można powiedzieć – graniczna, transgresyjna. Przedstawia greckiego boga Pana (w starożytnym Rzymie znana, jako bóg Faunus). Początkowo traktowany, jako opiekun pasterzy i ich trzody. Potem utożsamiany z naturą, jako taką. Faun to postać, która zarówno może tworzyć, jak i niszczyć – to postać niezwykle kreatywna i destrukcyjna zarazem. Czyżby reżyser umieścił ją w filmie w roli strażnika, czy wręcz swoistego odźwiernego stojącego na granicy dwóch światów – tego profanum i tego sacrum? Mała Ofelia panicznie szuka drogi ucieczki ze świata rządzonego twardą pięścią przez jej ojczyma (uosabia on wszystkie cechy hiszpańskiego macho, prawda, że wszystkie one zostają doprowadzone do granicy szaleństwa, wręcz przerysowane) i w końcu spotyka Fauna – postać równie straszną, ale jednocześnie dającą nadzieję wyzwolenia - niestety pod pewnymi, ściśle określonymi warunkami. Ofelia, aby móc wydostać się z kręgu zła, które uosabia jej ojczym Vidal musi wykonać trzy trudne zadania. Po pierwsze, musi uratować ginące drzewo, które umiera zjadane przez olbrzymią ropuchę. Dziewczynka musi wejść do środka, znieść brud i niewygody i zabić ropuchę. To zadanie, chociaż niełatwe udaje jej się wykonać. Drugie, polega na wydobyciu klucza z mrocznej komnaty, w której znajduje się stół zastawiony przepysznym jedzeniem, pilnowany przez postać, która widzi jedynie wówczas, gdy włoży swoje gałki oczne w środek swoich dłoni. Faun jednak ostrzega Ofelię, aby nie ważyła się dotknąć niczego ze stołu. Jednak mała dziewczynka ulega pokusie i spożywa jeden z zakazanych owoców. To budzi strasznego strażnika i Ofelia ledwo ucieka przed śmiercią. Faun jest niepocieszony, oskarża Ofelię o niedotrzymanie obietnicy i znika. Czy czasem te zadania nie są swoistą formą inicjacji – inicjacji potrzebnej, aby doświadczyć świata sacrum, ale jednocześnie, aby znaleźć moc i poczucie bezpieczeństwa w sobie samym i stać się dorosłym. Wskazówką, że możemy mieć tu do czynienia z inicjacją/przejściem jest labirynt, który związany jest z trzecim zadaniem. Faun w końcu decyduje się ostatecznie pomóc Ofelii, ale ta, aby znaleźć drogę wyjścia z koszmarów świata profanum musi odnaleźć sekretne przejście w labiryncie, a gdy już to uczyni ma za zadania dokonać krwawej ofiary ze swojego małego braciszka. Przejście odnajduje, ale zawierzając swojemu sercu Ofelia nie ulega pokusie Fauna i nie czyni zła – i w ten sposób staje się wolna. Okrucieństwo jest naprawdę czasem okrutne, ale aby je znieść albo wręcz się jemu przeciwstawić musimy stanąć z nim w twarzą w twarz. Chcąc to uczynić nie możemy polegać na kimś z zewnątrz, stać biernie i pełni przerażenia lub szukać schronienia w magicznym świecie – musimy skierować się do swojego wnętrza i przejść na drugą stronę – tak, aby nie uciekając od emocji, strachu, bólu móc stawić czoła bestii.
Na koniec jeszcze zagraniczne ujęcie tematu:
jeden tekst z The Guardian
i drugi tamże

niedziela, maja 13, 2007

Rycina 4

Nie udało mu się jednak zakończyć filmu. Szok był zbyt duży. Nieszczęśnik tak się przestraszył, że dostał zawału serca i zmarł na miejscu. Rano znaleziono jego ciało w ogrodzie „feralnego domu”, a nieopodal leżał telefon komórkowy z nagranym filmem.

piątek, maja 11, 2007

Rycina 3

Dźwięki nabierały impetu, przyspieszenia, stawały się coraz bardziej wyraźne i przerażające. Nie chciał tego słuchać, a mimo to włączył kamerę w swoim telefonie komórkowym i nawet nie zatrzęsła mu się ręka. Jakby chciał odwrócić swoją uwagę od głosów, które teraz uchwycił spośród nadchodzących dźwięków. Z całą premedytacją filmował scenę za sceną, jakby to był film, ale to nie był film tylko pogrzeb wystylizowany na tragiczno-komiczny rytuał.

wtorek, maja 08, 2007

Rycina 2

Najpierw usłyszał przejmującą ciszę. Po krótkiej chwili usłyszał cichy szmer. Zrobił kilka kroków naprzód. Szmer przerodził sie w rytmicznie powtarzające się dźwięki, które wydały mu się dziwnie znajome. Znowu przystanął. Nasłuchiwał.

piątek, maja 04, 2007

Rycina 1

Przyszedł mi do głowy taki oto początek pewnej historii. Był sobie dość już wiekowy dom, w którym mało, kto chciał zamieszkać. Bo tylko ktokolwiek odważył się do niego wprowadzić ginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Dom znajdował się w cichej okolicy i naprawdę niebrzydkiej. Wokół rosły przepięknie rozłożyste, wiekowe drzewa. Latem mieszkańcy mogli cieszyć się przyjemnym chłodem, zaś zimą podziwiać fantazyjnie układające się na gałęziach fałdy śniegu, co sprawiało wrażenie przebywania w baśniowej krajnie. I przez to dom ów znajdował wciąż nowych lokatorów, a raczej lokatorki.
Dziwne to były w istocie historie. Zazwyczaj wyglądało to tak. Do owego domu wprowadzała się starsza już dama, z myślą zapewne o tym, aby zasłużenie po trudach życia móc w tym pięknym zakątku kraju wreszcie sobie odpocząć. I rzeczywiście tak się działo, chodź może nie do końca zgodnie z planem owej lokatorki. Kiedy tylko mijał okres zaledwie miesiąca owa nieszczęsna kobieta już nieżyła. Jej ciało odnajdywano w strasznym stanie, zazwyczaj w kuchni, z rozciętą na pół głową, w kałuży krwi wypływającego mózgu. I co najdziwniejsze za każdym razem historia przebiegała w ten sam sposób.
Nikt nie potrafił odszyfrować tej koszmarnej zagadki. Znalazł się nawet sławny na cały kraj detektyw, który próbował rozwiązać ów mroczną tajemnice tragicznie zmarłych, starszych dam – nic z tego. Sprawca nie pozostawiał żadnych śladów, ani znaków. Nikt z sąsiadów nie słyszał żadnych dźwięków, krzyków, hałasów etc. etc. Jakby nic się nie stało – można by pomyśleć, a jednak rano starym zwyczajem odnajdywano nowe zwłoki.
Nikt nie wiedział tylko o tym, że w owej przepięknej i jednocześnie tragicznej okolicy pomieszkiwał nikomu nieznany bezdomny. Jedno, co można o nim powiedzieć, że był ogarnięty pasją posiadania elektronicznych gadżetów. Mógł chodzić cały dzień głodny, ale musiał mieć najnowszą komórkę, prawdziwy full-wypas, jak to teraz mówią młodzi i to koniecznie z kamerą i aparatem fotograficznym. Nie ma, co, niezły był z niego goguś, prawdziwy miłośnik nowych trendów. Pewnej nocy, ukradkiem zakradł się do owego feralnego domu, z myślą, że a nóż widelec uda mu się wykraść jakieś nowoczesne cudeńko, jakiś nowy hit mody, niezwykły aparat fotograficzny, cyfrową kamerę lub mp3. Chodź już miał ich, co niemiara, ale wciąż było mu mało. Nie do końca był oczywiście świadomy, co się w owym domu dzieje, a już zupełnie nie spodziewał się tego, co zobaczy tej nocy w ogrodzie.

środa, kwietnia 11, 2007

Apokalipsa według Koonza

Głębia i powaga tematyki, którą porusza książka wcale nie muszą iść ze sobą w parze. W swojej książce pt. „Apokalipsa” Dean Koonz sięga po temat zagłady rodzaju ludzkiego. Temat od dawien dawna zaprzątający ludzki umysł. Już apokalipsa według Św Jana groziła nam, śmiertelnikom, że kiedyś nastąpi nasz koniec. To na pewno temat poważny – nie ważne kto jakie ma poglądy i jaką religię wyznaję - uważam, że możliwość końca świata zawsze należy brać pod uwagę. Nie w sensie, że jest to możliwe lub nie, ale w takim, że warto się zatrzymać i zastanowić, co może się stać, jeśli nie zaprzestaniemy uprawiać gospodarki, której jedynym celem jest zysk, a skutkiem - eksploatacja wszystkiego co się rusza.
Dean Koonz uznawany jest za jednego z głównych konkurentów Stephena Kinga – mistrza amerykańskiego horroru. Jednak jego książka „Apokalipsa” – moim zdaniem - nie jest w żadnej mierze konkurencją dla „Bastionu” – powiesci autorstwa Kinga, która również dotyka motywu końca świata. Koonz może rzeczywiście umie przerażać, ale to, w jaki sposób to czyni może jedynie przerazić delikatnego młodzieńca, który dopiero co próbuję wyrwać się z matczynego domu. To po pierwsze. Po drugie – historia, którą opowiada nie jest oryginalna. Czytając Apokalipsę Koonza wciąż miałem wrażenie, że już kiedyś widziałem, czytałem podobne historie.
Na pewno trzeba autorowi przyznać jedno. Potrafi sprawnie snuć opowieść, ale jest to opowieść zbudowana z precyzją doświadczonego technika i daleko jej do tego, jak taką historię opowiedziałby prawdziwy mistrz. Mimo to opisywane wydarzenia łączą się w logiczną całość. Ok. Ale powaga poruszanej tematyki sugerowałaby coś więcej, coś co poruszyłoby czytelnika do głębi, do trzewi. Tu tego nie mamy.
Zacznijmy od bohaterów. Już na pierwszych stronach poznajemy małżeństwo. Może nie takie, jakich wiele, bo żona to znana pisarka, a mąż to opiekuńczy i zdecydowany mężczyzna, który w swoim życiu parał się wieloma rzeczami - w chwili kiedy go poznajemy zajmuje się akurat stolarstwem. Początek całej historii jest ciekawy i nawet może wzbudzić w czytelniku mały dreszcz przerażenia. Chociaż postaci bohaterów czasem wydają się jakby narysowane kreską sprawnego rysownika i w małym stopniu przypominają żywe osoby.
Wyobraźmy sobie, że nie możemy z jakiegoś powodu zasnąć, coś nie daje nam spać. Z początku zupełnie nie wiemy, co to jest. Takie doświadczenie przydarzyło się Molly – głównej bohaterce opowieści Koonza. W środku nocy coś ją obudziło. Nie mogąc już zasnąć postanowiła popracować nad swoją powieścią, włączyła komputer... i wpierw usłyszała... dźwięk padającego deszczu, a potem dziwny szmer na werandzie. Niby nic – każdemu z nas przecież może to się przytrafić. W nocy zwykle panuje cisza i każdy nawet najcichszy dźwięk budzi niepokój, a jeśli nawet nie budzi zaniepokojenia to zwykle na chwilę przystajemy i próbujemy dowiedzieć się, co go spowodowało. Szczerze mogę powiedzieć, że ta scena mnie zaciekawiła i mocno zapragnąłem dowiedzieć się, co będzie dalej.
Ale się rozczarowałem. Po wciągającym wstępie następuje nienaturalne wręcz przyspieszenie wypadków. Jesteśmy świadkami prawdziwego pogromu. Pojawiają się grzyby, które przybierają nieziemskie rozmiary, ludzie popełniają samobójstwa lub biegają, jak szaleńcy, a po niebie przelatują dziwne, olbrzymich rozmiarów statki kosmiczne, zupełnie nie podobne do niczego, co do tej pory znała ludzkość. W końcu, jesteśmy świadkami pojawienia się surrealistycznych stworów, które zabierają ludziom ich twarze. I nagle wszystko znika i nie wiadomo tak do końca, co to wszystko miało znaczyć. Tylko na samym końcu historii główna bohaterka próbuję rozwikłać całą zagadkę i trzeba przyznać robi to niezbyt przekonująco, Koonz daje do zrozumienia, że mieliśmy do czynienia z prawdziwym Sądem Bożym – to rozpasana ludzkość poniosła zasłużoną karę za grzechy.
Powieść Deana Koonza to typowo amerykańska przypowieść, że trzeba być twardym i nieugiętym, zaradnym i walecznym. A najważniejsze to trzeba mieć nadzieję i oparcie w rodzinie. Dla mnie to trochę to za mało, jak na tak poważny temat, jakim jest apokalipsa i zagłada ludzkości.

poniedziałek, marca 26, 2007

Mroczne światy pożądania

Dziś trochę moich przemyśleń na temat filmu Jay Miracle „Ofiara pożądania”. To chyba jeden z pierwszych filmów na polskim rynku na temat kobiecej dominacji. Może pierwszy nie. Bo z podobną przecież tematyką mieliśmy do czynienia w filmie Stevena Shainberga „Sekretarka”. Ale tam to mężczyzna był stroną dominującą, a kobieta czerpała przyjemność z bycia uległą. Mimo to nadal sfera SM wywołuje strach i jest nie akceptowana. Polski dystrybutor filmu chcąc pewnie za wszelką cenę uciec od bezpośrednich skojarzeń z podziemiem SM przetłumaczył oryginalny tytuł filmu „Submission L.A” jako „Ofiara pożądania”. Także opis filmu zamieszczony na opakowaniu opisuje relacje, jakie panują między dominą, a jej niewolnikiem, jako toksyczny związek i manipulacja. Nie ma co się oszukiwać. Świat widzimy w dużej mierze po przez pryzmat języka, jakim się posługujemy. Temat, który jest dla nas niezrozumiały, naznaczony, jako tabu najczęściej umieszczamy po stronie zła, ciemności, używamy pojęć moralności katolickiej, czasem wykorzystując terminy z pogranicza medycyny lub takie, które stosuje psychoterapia. A zatem mamy słowa: zło, zboczenie albo właśnie toksyczny związek, manipulacja... „Submision L.A.” film oparty jest na prostym scenariuszu. Mamy do czynienia raczej z kilkoma, luźno ze sobą powiązanymi scenami, niż snującą się jednolitym nurtem historią, w której pojawiające się epizody są logicznym następstwem zdarzeń. Każda z ukazanych scen mniej lub bardziej nawiązuje do tematyki kobiecej dominacji. Możemy zobaczyć, jak to wszystko naprawdę wygląda. Jak toczy się ściśle skodyfikowana gra pomiędzy Panią, a jej niewolnikiem. Główny bohater filmu Dade to uznany i ceniony reporter telewizyjny. Żyje razem z żoną w dużym luksusowym apartamencie. Z pozoru niczego mu nie brakuje, ale widz szybko może zauważyć, że między nim, a jego żoną coś jest nie tak. Jego namiętność do ukochanej wyraźnie się już wypaliła. Zresztą te wypalenie dotyczy także innych sfer jego życia. Nic go już nie cieszy, żyje jak duch snując się po świecie zupełnie nie wiedząc, co ma zrobić ze swoim życiem. Sytuacja zmienia się diametralnie kiedy Dade spotyka na przyjęciu tajemniczą kobietę. Jej elegancki wygląd i wyniosły sposób bycia szybko przyciągają jego uwagę. Kontakt zostaje nawiązany. Dominiq, bo tak ma imię owa nieznajoma, zostawia w sekrecie swój adres. Dochodzi do spotkania. Bardzo szybko nasz bohater ulega fascynacji mrocznym światem SM. Wpierw tłumaczy sobie sytuację, w której się znalazł potrzebą napisania artykułu, ale wiemy, że to nie jest cała prawda. Prawda leży gdzie indziej – to gra ze sobą samym i skrywanymi pragnieniami. Dla Dade Dominiq staje się coraz bardziej bliższa, zawiązuje się pomiędzy nimi silny i pełen namiętności związek. Wejście w sferę cienia powoduje w bohaterze przemianę. Teraz już zupełnie inaczej będzie widział otaczający go świat. Film ogląda się dobrze. Chociaż trzeba przyznać, że nie jest to obraz, który uwodzi widza grą aktorską czy nawet samym scenariuszem, ale snujący się powoli klimat mrocznego pożądania wciąga i potrafi przykuć uwagę widza.

czwartek, lutego 15, 2007

Znaczenie tajemnicy

Żyjemy w świecie, w którym większość naszych działań zostało sprowadzonych do czystej ekonomii. Znaczną część dnia spędzamy w biurze na myśleniu i działaniu w imię sprzedaży jakiś produktów i usług. Do pewnego stopnia praca zajmowała nasz czas na pewno i kiedyś, może nawet tego czasu zabierała nam znacznie więcej niż teraz. To banalne i oczywiste pomyśli przypadkowy czytelnik. Tak to z pewnością prawda. Ale dawniej mieliśmy do czynienia z całą sferą doświadczeń i myśli, która odwoływała się do czegoś jeszcze innego niż tylko zasady ekonomii. Potrafiliśmy przeżywać religijne rytuały w prawdziwym uniesieniu, sfera sacrum posiadała uznane i poważane miejsce w naszym życiu. Więcej nawet, to ona przede wszystkim była przewodniczką i drogowskazem dla naszych poczynań, dawała nam oparcie, wyzwalała w nas emocje, wreszcie sprawiała, że bolesne doświadczenia, jak ból, choroba i w końcu śmierć były czymś naturalnie wpisanym w cykl naszego życia. Sfera sacrum narzucała, nieraz bardzo bezwzględne i często zupełnie nie efektywne ekonomicznie, zasady postępowania. Jednak dzisiaj została sprowadzona do duchowego podziemia, czy nawet zepchnęliśmy ją do własnej podświadomości. Dzisiaj życie polega na ciężkiej pracy i na... zabawie. Nasze całe spektrum działań zostało sprowadzone do dwóch głównych i zasadniczych ról – do roli planisty marketingu i do roli konsumenta. Wszystkie anomalie, bolesne przeżycia wypieramy, jedynie czasem pozwalamy sobie na kontrolowanie przeżywanie ich w sposób wirtualny. Tym samym wyrzuciliśmy poza nawias wszystkie demony, lęki, ułomności, strachy do ciemnych i niewidocznych zakamarków naszego umysłu.
Czy czasem w pewnym momencie nie grozi to wszystko nagłą erupcją agresji i nienawiści? Po części już teraz mamy tego przykłady w postaci wzrostu przestępczości w szkołach, czy coraz częstszych scenach przemocy i poniżenia pokazywanych przez media. Brak sfery pozbawionej znaczenia ekonomicznego sprowadziło nasze życie do szeregu pustych i pozbawionych sensu codziennych rutyn. Odczuwamy ból, głęboki brak sensu, nie potrafimy już uwierzyć w duchy, z bajek usuwamy makabryczne sceny, staramy się aby nasze domy były białe i sterylnie czyste. Ale mimo to wciąż czegoś nam brakuje. W wieku 40-stu lat zaczynamy nadużywać alkoholu, wcześniej rezygnując w imię rodzinnej stabilności z młodzieńczych używek, jak narkotyki i papierosy. Kołaczemy się w kółko, jak zombi, chociaż w prawdziwość ich istnienia dawno już przestaliśmy wierzyć. Paradoksalnie wcześniej odczuwaliśmy przed nimi strach, odprawiając rytuały, nad łóżkiem wieszając czosnek w obronie przed wampirami. Teraz jesteśmy nieludzko spokojni. Ale jednocześnie nie potrafimy już się zatrzymać. Gnamy, jak opętani za szczęściem, które trwa tylko chwilę. Zbieramy jego okruchy w swoje drżące dłonie, by za chwilę przekonać się, że znów są puste.

Marginalne społeczności

Zawsze interesowały mnie światy marginalne, zapomniane, spychane gdzieś na bok. Może wynikało to z mojego wcześniejszego doświadczenia. Nigdy, jak sięgam pamięcią, nie udało mi się wejść w jasne struktury społeczeństwa, zająć widocznej, będącej na piedestale pozycji, odnaleźć powiązania z oficjalnym światem normalności. Zajmowała mnie historia odmieńców, kalek, schizofreników, outsaiderów, poetów straceńców. Długo, bardzo długo pragnąłem przebić się do jasnej strony mocy, normalności. Ale nic z tego, podziemny świat ściągał mnie wciąż w dół i w dół do ukrytych i nie widocznych zakamarków dewiacji, przerażenia, depresji, obłędu. Stąd pewnie zainteresowanie horrorem. Chociaż tu przyznać się muszę, że ów świat demonów, nawiedzonych domów, zombi, wampirów przeraża mnie nieustannie, fascynuje ale i odstręcza, chcę go poznać ale jednocześnie się go boje. Dlatego tak rzadko tu jestem, pojawiam się, nie potrafię zagłębić się w temat, poświęcić mu się bez reszty. Czasem tylko przychodzi mi na myśl, że gdybym tak jednak tego spróbował dokonać to od razu widzę taki oto obraz, że spotykam się ze śmiercią w twarzą w twarz. Przerażające. Jakbym budził się w środku nocy cały zlany zimnym potem. Prędzej już udawało mi się dłużej obcować ze światem SM, seksualnych wynaturzeń, fetyszów. Chociaż i tu skrywałem się z tym bardzo długo. Nie wyjawiałem moich zainteresowań przez lata. Oto teraz to czynie. Napominam ukradkiem, mimochodem na zapomnianych stronach internetu, szumiącej nieustannie sieci anonimowych spojrzeń. Czynie to jednak nie bez pewnego zawstydzenia i lęku, że zostanę zdemaskowany i wskazany palcem przez przypadkowych przechodniów w drodze do pracy. Światy marginalne, ciemne zaułki, opary opium, krzyki przeraźliwie brzydkich kurew i ciche szepty dochodzące zza rogu. Ale to nie tylko tajemnica jest tak fascynująca. To także potrzeba ekspresji i uwolnienia emocji. Ekstrawaganckie stroje, wykrzywione twarze w przedziwnych grymasach, lateks, skóra, futra, ciężki zapach perfum. Poszukiwanie własnej drogi poprzez wciąż skrywane demony. Tu zaczyna się moja fascynacja modą, ale też modą marginalną, mającą na celu zniewolenie, upokorzenie, powolną ewolucję w bezkres i samozatracenie, wykorzystującą przebiegłe techniki manipulacji i strategie uwodzenia. Chwila i tymczasowość, ekstaza, eksces i strach i tlący się pod powierzchnią cały czas paraliżujący lęk, ucieczka, jeszcze raz ucieczka od światła dnia, normalności i porządku. Tworzenie własnego, wymyślonego od podstaw porządku. Czy jest sposób aby metodycznie i spokojnie zmierzyć się i poznać ten zakazany świat i to w taki sposób, w jaki prowadzi się badania socjologiczne? Może warto spróbować poszukiwania od wirtualnej antropologii szaleńców, społeczności SM, organizacji grupujących wyznawców teorii spiskowych, fetyszystów, niespełnionych artystów, gejów, transwestytów? Jakie tropy by do nich prowadziły? Może najprościej zobaczyć z czym łączy się horror i przerażenie – dwa słowa klucze, a może za nimi znajdują się drzwi do wyzwolenia, droga prowadząca do wolności albo zupełnie inaczej – droga prowadząca do czystego szaleństwa.
Każdy świat kieruje się swoją własną dynamiką, wyznaje określone zasady i normy i mimo, że jest marginalizowany to stara się na wszelkie sposoby uniknąć chaosu i entropii. Internet jest w pewnym sensie katalogiem. Blog można, z kolei określić, jako – na różne sposoby – pisany komentarz do owego katalogu. Autor bloga znajduje dojście do jednej z wybranych szuflad, która grupuje materiały – dajmy na to dotyczące postaci z gier komputerowych. Wyjmuję pierwszą z brzegu kartę, przygląda się jej uważnie i pisze doń komentarz, potem wyjmuję następną i znowu pisze swoje przemyślenia, uwagi, dodając przy tym przypisy do innych kart na podobne tematy znajdujących się w innych sąsiadujących szufladach.
Ale tu pojawia się pierwsza wątpliwość, czy w takim świecie pasji, koncentracji jedynie na swoich wąskich zainteresowaniach jest możliwa historia, pamięć i jaka pamięć? Czy na przykład społeczność SM potrzebuje w ogóle jakiejś historii, którą skrzętnie zostawałaby zapisywana, odczuwa potrzebę gromadzenia pamiątek, snucia opowieści? Zapis koncertów, zdjęcia ze spotkań, wystaw, wystąpień podziemnych artystów, tajemnych orgii – to wszystko, co jest możliwe do zapamiętania. Ale przecież historia ta sprowadza się jedynie do uwiecznienia chwil, krótkich momentów, z którymi wiąże się najczęściej miłe spędzanie czasu, wysłuchanie ulubionego pisarza, czy pamięć o pożądaniu, jakie odczuwali uczestnicy wpatrzeni w ostry nosek eleganckiego pantofelka. Ale zboczyłem z głównego tropu. Powróćmy zatem do pierwotnego pytania, czy jest możliwa eksploracja społeczności marginalnych? Od razu chciałbym zaznaczyć, że za określeniem ‘społeczności marginalne’ nie musi wcale kryć się świat marginesu społecznego w sensie niskiego statusu, wręcz przeciwnie społeczności te mogą grupować osoby żyjące na znośnym poziomie lub nawet osoby zamożne. Ważne jest tu co innego. Społeczności marginalne to raczej takie zgrupowania, które przyjmują określony styl życia, ich członkowie zafascynowani są określonym tematem/tematyką niekoniecznie podzielaną i akceptowaną przez większość społeczeństwa. Ważne jest dla nich to, że skoncentrowane są na realizacji własnych, najczęściej właśnie marginalizowanych społecznie, potrzeb, przyjmują określoną estetykę, sposób zachowania, czytają takie, a nie inne książki.

czwartek, lutego 01, 2007

Filmy, które przerażają

Nie ważne, ile w swoim życiu obejrzeliście już przerażających filmów, ważne, czy lubicie się bać, jeśli tak, to spójrzcie na te dwa, krótkie amatorskie produkcje. Oba filmy znalazłem szukając czegoś związanego z horrorem na serwisie Youtube. Pierwszy to naprawdę klimatyczny i mroczny obraz, potrafi wciągnąć i zahipnotyzować widza. http://www.youtube.com/watch?v=cw6sqp38rNA Drugi... zresztą sami zobaczcie. http://www.youtube.com/watch?v=3Lbufds1r48

sobota, stycznia 20, 2007

Nawiedzone domy

Znowu wracam. Zupełnie, jak duch. Nieznany nikomu i niewidoczny. Pojawiam się tutaj zostawiając niewielki ślad i ponownie znikam na całą wieczność. Tak sobie pomyślałem, że to dobry pretekst aby wspomnieć kilka słów o nawiedzonych domach, które przecież przez większość czasu stoją puste, no może niezupełnie puste... Jedynie czasem zdarzy im się gościć jakiś przypadkowych przybyszów. Zupełnie, jak mój blog. Przeglądając internet – nie ukrywam, że dość pobieżnie - natknąłem się na takie miejsca o nawiedzonych domach: Hauntedhouse Hauntedhouse Magazine Hauntworld Nieco materiału podaje też, jak zwykle niezastąpiona Wikipedia - por. Haunted House W polskiej Wikipedii znajduje się tylko streszczenie filmu „Nawiedzony dom” jednego z dziewięciu filmów krótkometrażowych składających się na serię Animatrix, której reżyserem jest Koji Morimoto. W 1991 roku ukazała się książka na temat domów, które swoim mieszkańcom przynoszą same nieszczęścia - „Domy, które zabijają”, autorstwa niejakiego Rogera de Laforesta. Książka może nie tyle dotyczyła nawiedzonych domów w tym sensie, że nie opowiadała o miejscach, w których mieszkają duchy lub inne dziwne stworzenia pochodzące z zaświatów. Jej autor zajmował się historią domów, które sprzyjały zapadaniu na ciężkie choroby albo nawet prowadzily do śmierci, wszystkich tych, którzy próbowali w nich przez dłuższy czas zamieszkiwać. Lektura naprawdę inspirująca – tak mocno, że pamiętam to jeszcze dziś – sam chciałem głębiej zająć się tematem i odszukać jeden z takich domów. Cavernsofblood - a to dla tych, którzy chcą się troszkę przestraszyć i jednocześnie mieć z tego dobrą zabawę...