niedziela, lutego 28, 2010

Pocztówka z Paryża II

 

Pościel ułożyła się w delikatne gzymsy i doliny. W pokoju unosił się zapach głębokiego snu. W końcu odwróciłem wzrok. Coś mnie tknęło. Poprzedniego wieczoru, kiedy przybyliśmy do hotelu spostrzegłem starszego mężczyznę, który stał w kącie recepcji. Z początku go nie zauważyłem, ale potem jego sylwetka stała się bardziej wyraźna. Stał w półmroku i przyglądał się mojej żonie. Nie byłoby w tym nic dziwnego bowiem wielu facetów już nieraz łapczywie zjadało wzrokiem Sylwię. Trudno było ukryć jej atrakcyjny wygląd podkreślany przez skromną elegancję. Ale tym razem było inaczej. Spojrzenie mężczyzny zostało odwzajemnione i wszystko wskazywało na to, że tajemniczy mężczyzna i Sylwia się znali. I to właśnie najbardziej było wkurzające w tym całym Paryżu.

czwartek, lutego 25, 2010

Pocztówka z Paryża

 

Ulica skrzyła się w świetle poranka małymi kropelkami deszczu. O tej porze było zupełnie cicho i pusto. Samochody stały po obu stronach ulicy w równym i grzecznym szeregu. Wyczekiwały, aż ich właściciele zasiądą, jak co dnia za kierownicą i pojadą do pracy.

Stałem przy oknie i patrzyłem na Paryż. Okazał się być miastem zupełnie innym niż pokazywały to widokówki i przewodniki w lakierowanych okładkach. Czy był zbyt mało elegancki? Nie, jak najbardziej był bardzo elegancki. Czy był może nie tak francuski, jak na początku sądziłem. Nie, był bardzo francuski. Ale kurwa coś była z nim nie tak.

Przyjechaliśmy z Sylwią do Paryża aby odpocząć od codziennych obowiązków i gonitwy za karierą. Ale pewnie też po to aby nasze, stare, i już wypłakane małżeństwo nabrało nowych skrzydeł, jakiegoś świeżego oddechu. Zatrzymaliśmy się w niedużym, ale przytulnym hoteliku o słodkiej nazwie xxx aby spędzić w Paryżu nasz kolejny miesiąc miodowy.

Odwróciłem się od okna i spojrzałem na swoją żonę. Wtulona w hotelową pościel oddychała równo i spokojnie.

wtorek, lutego 16, 2010

niedziela, lutego 14, 2010

Labirynt na wschodzie


Znalazł się w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc. Pusta, ośnieżona ulica, która robi z przechodnia głupka, bawi się jego oczekiwaniami, założeniami. Już ma nadzieję, że dotarł do celu, gdy ulica się urywa i numery, które narastały z każdym krokiem nagle kończą się na liczbie, której się nie spodziewał. Skręca, kluczy, robi piruety, koła, elipsy, idzie po przekątnej, znów wraca do punktu wyjścia, a numeru ulicy, którego szuka jak nie ma tak nie ma. 

W końcu zmienia strategię. Zaczyna bardziej uważniej przyglądać się różnym tablicom ogłoszeniowym, informacjom dla przechodniów zawieszonych na murach domów. Nagle dostrzega niedużą tabliczkę, na której jest napisane "Szkoła karate", a obok widnieje numer, który jest już bardzo bliski temu, którego akurat szuka. Podąża w kierunku strzałki narysowanej na ogłoszeniu. Dociera do osobnego kompleksu domów stojących samotnie na uboczu.

Jest. Na bramie widnieje numer, którego szukał. Wchodzi. Myśli, że znalazł, ale jest w błędzie. Kompleks budynków, w którym się znalazł okazuję się jeszcze bardziej zwodniczy niż ulica, która zwodziła go tak długo. Okazuje się prawdziwym labiryntem, a miejsce, którego poszukuje wydaje się być wszędzie i nigdzie zarazem. Podchodzi do jednych drzwi, na których rozlepione są artystyczne plakaty, informacje o wystawach. Myśli, że to już tu, ale jednak nie. Znajduję kolejne ogłoszenia, strzałki, zmierza w ich kierunku i gdy dochodzi już do celu widnieje kolejna strzałka w przeciwnym kierunku. Wchodzi do jednych drzwi potem do drugich, trzecich, idzie po schodach, na górę, na dół, schodzi do piwnic.

Co jakiś otwiera drzwi, za którymi znajduja się pomieszczenia przypominające swoim wyglądem prywatne mieszkania: pokoje, nie posłane łóżka, ubrania, radio, rozrzucone książki, niedopita herbata, gdzieś w oddali słyszy jakieś rozmowy, przystaje, nasłuchuje.
Już prawie traci nadzieję, ale w końcu znajduję miejsce, którego tak długo szukał. Jednak okazuje się, że spotkanie, które miało tam sie odbyć już się zakończyło.

Tekst w tekście

Znalazłem w książce ulotkę Artware, na której było napisane:

"Witajcie w ARTWARE, firmie wydającej płyty i handlującej nimi. ARTWARE to źródło dziwnej, eksperymentalnej i niezwykłej kultury muzycznej. Nasz katalog nr 10 dedykujemy wszystkim ikonoklastom, indywidualistom, dysydentom i nonkonformistom poszukujących inspiracji, dróg współpracy i wyminy. Skontaktuj się z nami!

ARTWARE PRODUCTS

Donna Klemm

piątek, lutego 12, 2010

Bez tytułu

[...]

Prawdziwa literatura może istnieć tylko tam, gdzie powstaje [...] dzięki wysiłkowi szaleńców, pustelników, heretyków, marzycieli, buntowników i sceptyków".

Jewgienij Zamiatin

Widok z okna



Pomniki zaśnieżonych samochodów i pokreślona czarnymi smugami mała uliczka. Pusto.

 Wyłaniający się z dolnego, prawego rogu robotnik, który prowadzi maszynę odśnieżającą, robiącą korytarze w śnieżnych zaspach… Gwizd z tyłu głowy.

A tak przestrzeń podzielona na wiele drobnych kwadratów, których granicami są stalowe płoty, latarnie i kamery video. Domy, które stoją na terenie tych kwadratów są popielato-żółte z oknami szczelnie zamykającymi dostęp do wnętrz lokali. Nudny widok.

Gdzieś w oddali widać pasmo lasu, ale też zaryglowane wysokim parkanem.

Mądrości starego pijaka



[…] Nadal utrzymywał się podział na frakcje. Nawet na rozwalonym podwórku za domem istniały sektory getta, sektory Malibu i sektory Bevery Hills. Na przykład najlepiej ubrani, w ciuchach od znanych projektantów, trzymali się razem. Każdy typ rozpoznawał swoich przedstawicieli i nie zradzał najmniejszych skłonności do zadawania się z pozostałymi. Dziwiło mnie, że niektórym z nich w ogóle chciało się przyjeżdżać do czarnego getta w Venice. Może uważali, że to będzie w dobrym stylu. Oczywiście, specyficznego posmaku dodawał temu wszystkiemu fakt, że wśród sławnych i bogatych roiło się od durnych cip i palantów, którzy załapali się gdzie po prostu na korzystną listę płac albo wzbogacili dzięki głupocie szerokiej publiczności. Zwykle nie mieli za grosz talentu, wizji ani ducha, choć w oczach publiczności uchodzili za pięknych, godnych szacunku i podobnych bogom. Zły gust zrodził dużo więcej milionerów niż dobry gust. Wszystko w końcu sprowadza się do tego, kto uzyska przewagę głosów. W kretowisku kret zostaje królem. Komu więc należało się to wszystko? Nic nie należało się nikomu…

Charles Bukowski "Hollywood".

poniedziałek, lutego 08, 2010

Diane Arbus i "Lśnienie "Kubricka

Czyż nie uderzające podobieństwo? Pierwsze zdjęcie przedstawia fotografię autorstwa Diane Arbus "Bliźniaczki", zaś drugie to kadr z filmu "Lśnienie" w reżyserii Stanleya Kubricka.

 

  

Nic dziwnego Kubrick ten motyw zapożyczył od Diane Arbus (na podstawie książki autorstwa Patrici Bosworth "Diane Arbus. Biografia" 

niedziela, lutego 07, 2010

Diane Arbus i kilka cytatów



Inspirujące cytaty z książki o Diane Arbus:

Diane fotografowała w New Jersey nie tylko trojaczki. Tam było wszystko: pustelnicy, nudyści, cyganki wróżące z ręki, magicy, Princeton i całkowicie zamknięte, mówiące swoimi narzeczami społeczności w górach, Kenneth Burke, czarni gangsterzy, palisades… W New Jersey znajdowała ukryte skarby: jeździła tam tak często, jak mogła.




[…]

Pod koniec lata, wbrew swoim idiosynkrazjom, Diane, idąc za radą Marvina Israela, wyruszyła w dwutygodniową podróż po Stanach Zjednoczonych. Zamierzała sfotografować to, o czym pisała we wniosku o stypendium Guggenheimów: lokalne uroczystości, obchody, parady, konkursy, zjazdy rodzinne, mecze baseballowe.






Z drogi wysyłała zaszyfrowane kartki do znajomych, na przykład do szkolnej przyjaciółki, Phyllis Carton, towarzyszki pierwszych wypraw w nieznane. "Wszystko wspaniałe, zapiera dech w piersiach. Czołgam się na brzuchu, jak w filmach. Może to zabrzmi dziwnie, ale odkryłam, że życie jest melodramatem".

Po powrocie napomykała, że przeżyła niezwykłe rzeczy, ale nie specyfikowała na czym ta ich niezwykłość polegała. Niebezpieczeństwa ją stymulowały, a ryzyko dawało przyjemność. Nie lubiła kompromisów. Potrafiła wdać się w rozmowę z kimś niebezpiecznym, by sprowokować konsekwencje. Dlaczego nie? Tylko przez takie inicjacje człowiek naprawdę może "przejrzeć na oczy", "poczuć". Diane wierzyła, że aparaty ją chronią, są jej tarczą: dopóki ma je przy sobie, nie może się jej przytrafić nic złego. Powiedziała komuś, że boi się jedynie tego, co tkwi w niej samej. Nigdy tego, co przychodzi z zewnątrz. To, co na zewnątrz, tak naprawdę nie jest w stanie jej dotknąć.






http://www.nysun.com/arts/arbus-traveling-circus/12576/

http://alechronicles.blogspot.com/

http://enfievre.blogspot.com/





sobota, lutego 06, 2010

Erotyczny sen

Przycisnęła mnie mocno do siebie. Poczułem obsuwający się jedwab i delikatny dotyk jej pończoch. Nasze ciała przylgnęły do siebie. Starałem się odczuć każdy moment, najdrobniejszy szczegół jej bielizny, delektować szelestem materiału, porowatością jej gorsetu. Zapach jej perfum to umykał mojej uwadze to znowu obejmował, jak jakiś całun moje ciało. To było spotkanie, bardzo długo wyczekiwane spotkanie, aż w końcu nadeszło, nastało, jak objawienie, tak znienacka. 

Chciałem wykorzystać każda chwilę, każdą sekundę liżąc łapczywie jej szyję, jej uszy, całując, prostacko wkładając swój język głęboko w jej usta. Widziałem, jak wypręża swoje podbrzusze, kurczy stawy to znów je rozluźnia. Luksusowa chwila miłości w zatęchłym małym mieszkanku, zapach ciężkich i obrzydliwych zmysłowo perfum zmieszany z zapachem potu i obejmującego mnie lęku. 

W końcu wszedłem w nią, może nie tak delikatnie, jak powinienem, ale szybko i łapczywie. Zacząłem ruszać się, jak przygotowujący się do skoku kot wpatrzony z uwagą w małą ptaszynę. A ona jakby zapragnęła nowych doświadczeń, jakiejś zmiany. Objęła mnie mocno i przycisnęła. 

Nieustające wakacje

środa, lutego 03, 2010

Lego i fantazje SM

Zombie Flesh Eaters

Nigdy nie sądziłem, że filmy tego typu przyciagną tłumy, a jednak. Jak dla mnie film może nie stanowi arcydzieła (na pewno nie stanowi), ale muzyka i pewna ujęcia (nie mówię o tych makabrycznych i krwawych) są naprawdę zapadające w pamięci.


Ten film niektórzy wrzucają do kategorii najgorszych filmów w historii kina, inni zaś określają go mianem „kultowy”. Dla mnie pewnie nazwać go można tak i tak. 

Ujęła mnie jego warstwa wizualna i nie mówię o tych sekwencjach filmu, które pokazują sceny przemocy, których jest tu na prawdę dużo (choć, czy to jest pornografia przemocy, jak niektórzy twierdzą to nie wiem) rozrywane ludzkie mięso, nadziewanie oka wielką drzazgą, ale sam sposób kadrowania i kolory (może dlatego, że były już wyblakłe, a sama jakość filmu przypominała wielokrotnie przegrywane kasety VHS).

Druga rzecz – to muzyka: niezwykle transowa i rzeczywiście budująca napięcie, taka w klimatach muzyki wykorzystywanej podczas rytuałów VooDoo.

Natomiast warstwa tekstu, dialogi i sposób narracji to coś albo kuriozalnego albo to – jak powiedział mój znajomy – prawdziwa twórczość dziecka. Sam mam mieszane uczucia, ale być może twórcy filmu byli bardziej zainteresowani samym procesem tworzenia, radością, którą przeżywali w trakcie niż zbytnio zastanawiali się nad konstrukcją fabuły. Kino naiwne, sztuka prymitywna?


Zombie Flesh Eaters