wtorek, sierpnia 31, 2021

Dokopuje się do własnych myśli

Nie sądziłem, że na tak długo zamilknę, że pisanie, odkąd pamiętam było czymś, co było moim największym marzeniem, tak zaniknie i przerodzi się w milczenie, przejmujące milczenie. To nawet nie to, że nie byłem w stanie tyle czasu nic napisać, nie dawałem sobie prawa do tego aby skrobnąć nawet najkrótszej, najbłahszej notatki, ale również moje myśli stawały się coraz bardziej wyblakłe i chaotyczne, nie byłem w stanie cokolwiek sobie pomyśleć, do czegokolwiek się ustosunkować, wyrazić jakiekolwiek zdanie na jakikolwiek temat. Momentami miałem wrażenie, że popadam w prawdziwe szaleństwo, a moja dusza rozpada się na drobne kawałeczki. 


Taka zupełna bierność, niemoc, rezygnacja, czy wręcz czekanie na śmierć. Czy może ta depresja, którą tak dobrze pamiętam nigdy mnie nie opuściła? Do tego jeszcze doszedł ten strach, coraz bardziej narastający - strach przed przemijaniem już nawet nie przed nędzą, ale coraz silniej przed upływającym czasem.

Ból istnienia. I coraz większa samotność, niemożność skomunikowania się z kimkolwiek nawet znajomymi, których uważałem za swoich przyjaciół. Teraz widzę ich, jak się oddalają i w końcu gdzieś nikną. Pamiętam tylko ich miny. Na którymś tam spotkaniu miałem wrażenie, jakby nie wiedzieli, co powiedzieć, kręcili się nerwowo spoglądając co rusz na siebie - ich oczy mówiły wszystko, były pełne zażenowania, dezorientacji. W końcu wyszli. Poczułem chłód i tą na nowo zdefiniowaną samotność.

Co mi zatem pozostaje? Czy mam odwagę, bo do tego trzeba mieć kurewską odwagę, ponownie powrócić do pisania?

A tyle przecież mógłbym opisać. Chociażby ostatnią, prawie trzytygodniową podróż po Europie, poczynając od Wrocławia, przez czeską Pragę do Niemiec, a tam nad jezioro Bodeńskie, gdzie zapomniałem zabrać plecaka, a potem do Heidelbergu, Trewiru i w końcu Paryża, mojego ukochanego Paryża, do którego od lat przecież tak tęskniłem. Spędziliśmy w nim przeszło tydzień, a dokładnie sześć bitych dni. Czas nam upływał głównie na chodzeniu, po muzeach, placach, ulicach i małych uliczkach. I planowałem kiedyś robić tam nawet jakiś research do mojej powieści, a snułem się bezmyślnie, zresztą całą podróż przeżyłem nieuważnie, wręcz nieprzytomnie. 

Po wyjeździe z Paryża spędziliśmy wieczór i noc, ale i też poranek na jakimś lokalnym kempingu w północno-zachodniej Francji, a potem pojechaliśmy do Dunkierki, przepięknej, małej i wręcz bezludnej nadmorskiej miejscowości. Czy wpierw była Dunkierka, a potem ten kemping już tego nie pamiętam. Kolejne etapy naszej podróży to: Amsterdam, jakieś miasteczko w Niemczech i w końcu Berlin. 

Czy byłbym w stanie to wszystko opisać? Czy w ogóle cokolwiek coś z tego zapamiętałem? Nie robiłem żadnych notatek, jak podczas naszych dawnych podróży. Wówczas cokolwiek jeszcze coś sobie notowałem w małych notatniczkach, czy zeszytach szkolnych. A teraz? Nic. Zupełna obojętność, taki suchy, beznamiętny umysł. 

Nie wiem, czy byłbym w stanie teraz cokolwiek sobie przypomnieć z tego, co zobaczyłem i przeżyłem i to opisać, chociażby sam dla siebie. Chyba jednak nie. A może?  

Czy to znaki czasu, starzeję się, czy po prostu folguje swojemu lękowi?