środa, czerwca 23, 2010

Wolna wola? Wolne żarty



Czy wierzycie w to, że mamy wolną wolę? Jeśli tak to życzę Wam powodzenia. To znaczy, że chyba wierzycie w bajki.


Jak to? Uważacie, że zawsze jesteśmy tacy sami, że możemy osiągnąć, co tylko chcemy, że zawsze pozostaniemy ludźmi, a nie zamienimy się pewnego dnia w "świnię", która puchnie od nagromadzonego majątku, prestiżu, że osoby, które jeszcze nie tak dawno były jej bliskie zaczyna postrzegać w zupełnie innym świetle, że stają się dla niej wyblakłe, bierne, marne, nieudaczne. Że oto staje na piedestale i mówi: "teraz ja".


Jeśli w to wierzycie, że nigdy tak z wami się nie stanie - gratulacje. Częściej przerażający horror zdarza się w życiu niż na kartach książki. Dziś przeżyłem taki horror, chociaż sam niejednokrotnie też bywam świnią.

Nie wierzę, że mamy wolną wolę i jesteśmy wolni od opinii innych, od powinności, które wyznacza nam "rola" kobiety, mężczyzny, kochanka, szefa, ojca, matki, pracownika, Polaka i Bóg wie jeszcze czego. Puchniemy, puchniemy, puchniemy, aż pewnego dnia pękamy i co? Deprecha albo krecha, czyż nie jest tak? Sami powiedźcie i to powiedźcie sobie, a nie mi. Stańcie przed lustrem i powiedźcie. Amen.

poniedziałek, czerwca 21, 2010

Człowiek-ptak



Delikatne muśnięcie świeżego powietrza – jakby ktoś uchylił okno - obudziłem się. Przyjemne uczucie świeżości, ale tylko przez moment, bo wszystko inne było nie takie, jakie być powinno. Znajdowałem się w dużym prostokątnym pomieszczeniu o szarych ścianach i nigdzie nie było widać okien tylko, przy suficie znajdowała się mała żarówka. Poczułem strach. Gdy podniosłem głowę zobaczyłem, że na wprost mnie, kilkanaście metrów znajdowało się duże biurko, za którym siedział starszy mężczyzna. Wyglądał na mędrca, chociaż jego wzrok nie był przyjazny.

- Jak się spało – usłyszałem jego głos.

- Kim jesteś – zapytałem

- Jestem Bogiem, a ty znajdujesz się w niebie – odpowiedział.

- Jak się tu znalazłem?

- To teraz już nie ważne. Wstawaj, wystarczy tego spania. Musisz już iść.

- Gdzie?

- To też nie istotne. Ubierz się w ten szary kombinezon i chodź za mną.

Dopiero teraz do mnie dotarło, że jestem zupełnie nagi. Obok mojego posłania leżało złożone starannie robocze ubranie. Chociaż czułem, że nic nie jest takie, jakie być powinno posłusznie założyłem ów kombinezon i wstałem. Starzec otworzył drzwi do następnego pomieszczenia i pchnął mnie do środka. Znalazłem się miejscu, które przypominało szkolną salę z rzędami ławek. Przy tablicy stał człowiek z głową ptaka i z długim, żółtawym dziobem. Gdy wszedłem zamknęły się za mną drzwi, a starzec zniknął.

- O wreszcie jesteś – odpowiedział człowiek-ptak. Był to bardziej klekot niż ludzka mowa, ale go rozumiałem.

- Podejdź i usiądź w pierwszej ławce.

Zrobiłem tak, jak kazał.

- Wysuń ręce do przodu.

- Jak tylko to uczyniłem zaczął je mocno bić długim czarnym pasem. Czułem straszny ból, ale nie cofnąłem rąk. Bił mnie tak przez dobrych kilka chwil, a potem stało się coś dziwnego. Nagle pojawiła się następna postać, jej kształt był zupełnie niewyraźny i migotliwy. Zaczęła szybko zbliżać się w moją stronę trzymając ręce złożone z tyłu. Zanim się spostrzegłem wyjęła je i zobaczyłem, że trzymała w nich długi i ostry szpikulec, taki jaki uzywa się do rozbijania lodu tylko, że monstrualnych rozmiarów.

- Połóż ręce na ławce – rozkazał człowiek-ptak

- Nie!!! Już do tego mnie nie zmusicie, wykrzyczałem, a mój krzyk rozlegał się jeszcze długo, aż się obudziłem naprawdę i spostrzegłem, że jestem w swoim łóżku, a w pokoju jest otwarte okno.