niedziela, listopada 29, 2015

Witkacy - wizjoner naszych czasów




Na takie znalezisko trafiłem serfując po sieci, o!

Prof. Sokół: nie słuchamy ostrzeżeń Witkacego

- Lekceważymy Witkacego, traktujemy go zbyt lekko, na jego ostrzeżenia o nadciągającej katastrofie odpowiadamy "uśmiechem kretyna" - uważa witkacolog, prof. Lech Sokół. 24 lutego mija 130 lat od urodzin autora "Szewców" i "Nienasycenia".

PAP: Na wrześniowej sesji naukowej w Słupsku zatytułowanej "Witkacy. Co jeszcze jest do odkrycia?" przedstawił Pan referat "Witkacy i świat nowoczesny". Jaki jest stosunek Witkacego do nowoczesności?
Prof. Lech Sokół: Dla Witkacego "nowoczesność", zapoczątkowana rewolucją francuską, to epoka demontażu dawnej kultury opartej na racjonalizmie greckim, prawie rzymskim, spirytualizmie żydowskim i chrześcijaństwie. Dawny świat, gdy historię budowały silne, wybitne jednostki, odszedł na zawsze. Rewolucja francuska pokazała masom ludzkim, że siła jest po ich stronie, co doprowadziło do upadku indywidualizmu. Oznacza to także zanik artystów i filozofów godnych tego miana, a co za tym idzie upadek sztuki i filozofii. 

PAP: Witkacy nie doceniał epoki, w której przyszło mu żyć?

L.S.: Witkacy mówił: zastąpiono niesprawiedliwe ustroje demokracją, która ma niezaprzeczalne zalety, ale prowadzi także, pośrednio, do upadku kultury, sztuki i filozofii. Demokracja, to wszystko, czym się słusznie szczycimy, całe mnóstwo rozwiązań społecznych i technicznych, ma swoją cenę, której większość społeczeństwa nie zauważa. Jesteśmy w miarę bezpieczni, syci, ale gdzie jest istotna niegdyś reszta, gdzie życie bezinteresowne, gdzie wartości i metafizyka? - pyta Witkacy, który stawia sprawę jasno - coś z tym naszym wspaniałym światem nie jest do końca dobrze. Jego diagnozy są skrajnie pesymistyczne. Był katastrofistą, dostrzegającym w pozornym rozkwicie Europy początek jej końca. 

źródło: e-teatr.pl

 i jeszcze coś takiego. Jakże prawdziwe i jakże dobitne!
Nasz wiek nie jest wiekiem informacji, lecz wiekiem histerycznej dezinformacji i wielokierunkowej manipulacji'. Zdzisław Beksiński

źródło: blog agnihotra  

niedziela, czerwca 14, 2015

Wim Wenders - Miejsca





czy to nie jest to owe podejście badawcze, które czasem określa się, jako psychogeografia?
„Schauplatze” – miejsce patrzenia. Jakże trafne jest to niemieckie określenie! Angielskie „locations” nie może się z nim równać. Miejsca, które skłaniają nas do patrzenia lub które na patrzenie się wystawiają. Schau-biznes, w którym są niezbędne, traktuje się po macoszemu.

Miejsce w oka mgnieniu staje się bowiem najbardziej biernym ogniwem pracy filmowej, zaledwie tłem dla wydarzeń. Jestem przeciwny takiemu widzeniu oraz tego rodzaju „podejściu” (w dosłownym tego słowa znaczeniu). Chciałbym zapewnić Shauplatzen – miejscom patrzenia – więcej estymy i uwagi.
Pozwolę sobie na małą dygresję, żeby objaśnić dokąd zmierzam i skąd bierze się moje myślenie. Wierzę, że niektórym spośród Państwa część moich odczuć wyda się znajoma.
Dużo podróżuję. Na tyle dużo, że czasami przychodzi mi na myśl, że jest to  mój pierwszy zawód: podróżnik. Na marginesie: „story-wojażer” nie byłoby najgorszym określeniem kogoś kto robi  filmy podróżując…

Odkrywam nowe miejsca. Wracam do tych, których od lat nie widziałem. Chodzę i krążę, próbując zgubić drogę. Widzę miasta, ulice, domy. Patrzę, jak ludzie idą do pracy, jak dzieci wracają ze szkoły lub się bawią… osiedla, szeregowe domy, wolnostojące budynki, oświetlone lub lśniące na niebiesko od telewizorów okna, w których przesuwają się cienie… Czasem z któregoś z okien wychyla się kobieta, głośno wołając imię, a głos dziecka odpowiada gdzieś z dołu: „Już idę!”.

Nie potrafię inaczej, chcę wiedzieć o danym miejscu wszystko, co tylko można: jak się w nim żyje, jak zmieniają się pory roku, jakie zapachy unoszą się w powietrzu, jak światło układa się na przedmiotach, co na co dzień robią tutaj ludzie, jakie przyjemności, a jakie zmartwienia.

Bywa, że jest to miejsce nie zamieszkane – na przykład pustynia. Myślę o nomadach, którzy ją przemierzali lub którzy kiedyś na nią przywędrują. Wyobrażam sobie odkrywcę, który po raz pierwszy objął te wzgórza wzrokiem – ten konkretny płaskowyż, te skały, to jezioro! Tego, który narysował pierwszą mapę tego miejsca.

W ogóle mapy! Czy istnieje bardziej ekscytujące i inspirujące zajęcie niż studiowanie map rejonów, których się jeszcze nie przemierzyło? Te obce nazwy miejscowości! Jakież to miasto zwie się ”Corpus Christi”? Jak odległa musi być „Oodnadatta”! Kto mieszka w „Machtlos”? Jak wygląda góra o nazwie „Lizzard Rock”? Czym są „Sawtooth Mountains”? Pustynia „Devil’s Playground”? „The Craters of the Moon” „Siedmiogórze”! jezioro “Silbersee”!Miasto “Truth of Consequences”! Santa Cruz! Mondevideo! Ziemia Ognista!

Miejsca mają dla mnie nieodpartą moc przyciągania. Są niewyczerpanym źródłem natchnienia, a ich duch stanowi najlepszy punkt wyjścia dla filmu. Dzięki nim przedstawiona historia „wie”, gdzie ma swoje źródło. Od późnych lat 70. do połowy 80. ubiegłego wieku – blisko osiem lat – mieszkałem w USA, w San Francisco, w Los Angeles, w Nowym Yorku. Potem ciągnęło mnie „z powrotem do Europy” (patrząc z perspektywy Ameryki, mimowolnie tak właśnie myślałem i mówiłem).

Dokąd? Do Niemiec? Długo zwlekałem z decyzją, być może wybrałbym inny kraj, gdyby nie było Berlina. Nigdy w nim nie mieszkałem, opłacałem tam tylko biuro.

Całymi miesiącami krążyłem po mieście, wpatrując się w domy, ulice i place. Z otwartymi ustami wsłuchiwałem się we własny język, niemiecką mowę, jakbym ją słyszał po raz pierwszy. Jak obcy odkrywałem na nowo „własną ojczyznę”. chciałem się jak najwięcej dowiedzieć o ludziach, o ich przeszłości i przyszłości, ich sekretnych myślach. To miasto przepełniało ciekawością, zagrzewało mnie i pędziło przed siebie: tak, chciałem opowiedzieć jego historię, na tyle, ni ile to było możliwe!

Wim Wenders


czwartek, maja 28, 2015

Domysły




[---- bez zdjęcia-----]

Odwaga może przemienić się w zachłanność albo być jej skutkiem. Gdy już raz dopuścimy do siebie chciwość przestajemy widzieć otaczającą nas rzeczywistość. 

Tylko chcemy i chcemy coraz więcej.

Stajemy się podobni do narkomana, który podąża tylko za swoim towarem. Aż w końcu potykamy się, upadamy, czujemy ból uderzenia, odnosimy porażkę.

A przecież tak chcieliśmy, tak mocno chcieliśmy tej słodyczy, najsłodszej, przez nas pożądanej, upragnionej, chcieliśmy wciąż więcej i więcej.

Piszę o tym wszystkim, tak jakbym pisał o gatunku ludzkim, ludziach w ogólności. Ale pisze, tak naprawdę to na swój temat. Robię to po to aby się zdystansować, uspokoić, móc powiedzieć o sobie, że jestem taki, jak wszyscy i dlatego nie jestem wcale taki zły, niedobry, bo nie tylko ja jestem taki chciwy, popędliwy, jak zwierzę. Inni ludzie też są tacy. Takie ujęcie sprawy niezwykle pomaga, buduje samozadowolenie.