wtorek, kwietnia 20, 2010

Restauracja szybkiej obsługi…

w środku dużego miasta jest miejscem, w którym zarządzanie czasem doprowadzono do perfekcji. Nie ważne, czy jesteś pracownikiem, ochroniarzem, sprzątaczką, czy klientem, prędzej, czy później ulegniesz dominującemu tutaj poczuciu tymczasowości.

Takie miejsca zaprojektowano z myślą, aby każda czynność trwała, jak najkrócej: sprzedaż, konsumpcja, czy nawet rozmowa.

Nie odwiedzam zbyt często takich miejsc. Jednak od czasu do czasu ulegam magii kolorowych szyldów i skuszony zapachem odgrzewanego mięsa wchodzę do środka.

Jest wczesny wieczór, czyli gdzieś między godziną 18 a 19. Zwykły dzień w tygodniu. Większość klientów jest już po dniu pracy.

Stoję w kolejce. Pani, która przyjmuje moje zamówienie robi to od niechcenia, nie patrzy mi się prosto w oczy. Podaje mi tylko dwie porcje cukru, chociaż prosiłem cztery. W odpowiedzi na moją uwagę, że dostałem nie tak, jak chciałem robi mi nawet wyrzuty. Nie wiem, czy niedosłyszała, czy też była niezadowolona z tego, że rzeczywiście zamówiłem tak dużo cukru. Zauważam też, że niechętnie podaje mi cenę całego zestawu. Chwilę to potrwa zanim to zrobi. Czyżby polityka firmy polegała m.in. na tym, aby podawać jedynie ceny składników poszczególnych zestawów - bo takie tylko widzę na tablicy.

Szukam wzrokiem wolnego miejsca. Jest. Lekkie zamieszanie przy sąsiednich stolikach. Niektórzy odwracają wzrok patrząc w moją stronę, aby ponownie zagłębić się w konsumpcji swoich przysmaków.

Jem powoli i obserwuje. Zauważam dość ciekawą prawidłowość. Najpierw kasy oblegane są przez tłum ludzi, zaś niedługo potem zamówienia składa jedynie garstka klientów. Sytuacja się powtarza. Znów widać tłum, a chwilę później przed ladą świecą pustki. Ciekawe dlaczego?

Wśród klientów lokalu dominują głównie studenci i uczniowie szkół średnich, harcerze, rodzice z małymi dziećmi, czasem osoby starsze, ale samotne lub ze starszymi dziećmi.

Trudno tu spotkać kogoś kto jest oryginalnie i ciekawie ubrany. Czyżby nudne wnętrza przyciągały nudnych ludzi? Większość z nich nosi podobne ubrania i robi identyczne grymasy i gesty. Młodzież paraduje zwykle w dżinsowych spodniach, bluzach, czy kurtkach. Starsze osoby ubrane są w płaszcze, marynarki, niektórzy mężczyźni mają krawaty, ubrani w biurowe garnitury, z namaszczeniem stawiają swoje biurowe teczki przy stoliku i relaksują się smakiem hamburgerów i frytek. Kobiety mają buty na niezbyt wysokich, grzecznych obcasach lub czółenka.

Ludzie spożywają posiłek szybko w milczeniu nawet wtedy, gdy nie są sami przy stole. Jedynie czasem matka zwróci głośno uwagę swojemu dziecku lub para zakochanych mówi do siebie szeptem, jak na jakimś nabożeństwie.

Trudno tutaj o nawiązanie jakichkolwiek więzi. Ludzie zachowują wobec siebie niezwykle duży dystans. Dosiadają się jedynie wtedy, kiedy nie ma innych miejsc.

Próbuje sobie zanotować kilka jakichś znaczących szczegółów lub detali i mam z tym nie lada problem. Czy to efekt tej przestrzeni, która została zaprojektowana z myślą aby być sterylna, czysta i neutralna. W taki sposób, aby nie można było o niej nic opowiedzieć.

Rozglądam się i widzę grupkę harcerzy stojących na środku przejścia prowadzącego w kierunku kas. Próbuje zrozumieć, co oni tam robią. Obserwuje. Stoją w zbitej grupce i cicho rozmawiają. Od czasu do czasu ktoś z nich odchodzi i albo idzie w kierunku kas albo znika za rogiem. Nie udaje mi się zrozumieć sensu ich zachowania.

Zauważam też ochraniarza, dobrze zbudowanego mężczyznę w uniformie strażnika, który zbiega lekko po schodach, jakby frunął. Wygląda na zadowolonego. Krzyczy do jednej z pracownic lokalu zwracając się do niej po imieniu. Umawiają się na spotkanie na piętrze. Czyżby pracowniczy romans?

W końcu zabrakło miejsc. Do mojego stolika dosiada się mężczyzna w średnim wieku. Mam wrażenie, że już gdzieś go widziałem, chyba w autobusie lub tramwaju.

Delikatnie zdejmuje płaszcz i zaczyna jeść. Robi to bardzo powoli i z wielkim namaszczeniem, jakby przyjmował komunię. Przyglądam się nieco uważniej i zauważam, że zamówił tylko jedną porcję małych frytek.

Skupiony, a w może bardziej skurczony w sobie, delikatnie, ale precyzyjnie gryzie nieduże porcje jedzenia. Na moment przerywa i podnosi wzrok. Ale mam wrażenie, że patrzy przed siebie, nie dostrzegając tego, co jest obok niego. Zamiera tak na moment, aby ponownie wrócić do celebracji swojej frytkowej komuni.

Ponownie ponawia zadumę, ale wtedy ja wstaje. Mam przez chwile ochotę powiedzieć "dziękuję" i zobaczyć, jak zareaguję, ale nie robie tego. Podchodzę do śmietnika, zrzucając z tacki resztki jedzenia i papierowe opakowania i nie oglądając się za siebie wychodzę w noc miasta.

Brak komentarzy: