niedziela, kwietnia 11, 2010

Śmierć mojego dziadka


Odkąd pamiętam mój dziadek zawsze jadł na śniadanie jajecznice z dwunastu jajek. Stawiał jeszcze gorącą patelnie z jajecznicą na stole i biorąc kromkę chleba zaczynał jeść. Ten obraz zawsze pojawia się w mojej pamięci, gdy myślę o moim dziadku.

Chociaż jego codziennie menu nie było zbyt zdrowe wydawał mi się zawsze człowiekiem niezniszczalnym, tak jakby nigdy nie miała go dosięgnąć śmierć. Przez prawie całe swoje życie mieszkał w dużym mieszkaniu, które robiło na mnie wrażenie zbyt dużego i do tego jeszcze przejmowało mnie chłodem. Stały w nim stare meble, a na ścianach wisiały duże obrazy o tematyce religijnej i marynistycznej. Na jednej ze ścian, na niewielkiej półeczce stała figurka Matki Boskiej przed którą nieustannie paliła się mała, elektryczna lampka.

Mieszkanie dziadka stanowiło dla mnie tajemnicę. W żadnym miejscu nie zasypiało się przy tak dziwnych, ale też różnorodnych dźwiękach. Zasypianie było w nim czymś podobnym do podróży w inny świat. Słychać było tykanie dużego zegara, a co jakiś czas stukanie przejeżdżającego pociągu. Na ścianach od czasu do czasu pojawiały się światła mknących w ciemnościach samochodów, a gdzieś pod szafą szurała mała myszka. W drugim pokoju, do którego prowadziły ogromne, dwuskrzydłowe drzwi, których na noc zazwyczaj nikt nie zamykał, można było usłyszeć miarowe chrapanie dziadka.

To mieszkanie i mój dziadek stanowiło jedność, niezniszczalną i zawieszoną poza czasem. Teraz nie ma już ani mojego dziadka ani tego mieszkania ani też domu, w którym się znajdowało.

Zawsze będę pamiętał pewną historię, która wiąże się z moim dziadkiem. Zdarzyło się to chyba kilkadziesiąt lat temu, dokładnie nie pamiętam. Mój dziadek nie mieszkał już w owym magicznym domu. Mieszkał sam w małym mieszkanku w niedużym, czteropiętrowym bloku. Jak zazwyczaj zjadał codziennie jajecznice z dwunastu jajek, chociaż nie miał już takiego apetytu jak kiedyś. Zaczął niedojadać, a to co zostawało na talerzu skrzętnie zawijał w nieduży woreczek i szedł nakarmić bezdomne koty i psy.

Pewnego dnia przyjechał do mojego dziadka mój brat cioteczny. Przyjechał w odwiedziny i tak po prostu porozmawiać z moim dziadkiem. Pomógł mu posprzątać mieszkanie, a także postanowił wytrzepać wszystkie dywany i chodniczki, które znajdowały się w mieszkaniu. Brał każdy dywan i schodził na dół, a następnie dokładnie trzepał na trzepaku. W pewnym momencie spojrzał na zegarek i powiedział, że musi już iść. Za paręnaście minut odjeżdżał pociąg, którym miał wrócić do domu. Zapomniał, że zniósł ostatni i jednocześnie największy z dywanów i chociaż zdążył już go dokładnie wytrzepać nie starczyło mu czasu aby zanieść go z powrotem na górę.

Dziadek, chociaż był już człowiekiem wiekowym – parę dni wcześniej skończył dziewięćdziesiąt pięć lat – zamiast poprosić kogoś o to aby pomógł mu zanieść dywan z powrotem do mieszkania, postanowił sam go zanieść. Po wielu nie udanych próbach zwinięcia dywanu w końcu zarzucił sobie go na plecy i zaczął wdrapywać się powoli na czwarte piętro. Oczywiście w końcu go przytaszczył. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że wysiłek, który w to włożył okazał się być wysiłkiem ponad jego siły. Parę dni później okazało się, że z tego właśnie powodu dostał rozległej przepukliny i musiał udać się do szpitala. Lekarze jednak nie zdecydowali się na operację twierdząc, że z powodu podeszłego wieku ryzyko operowania przepukliny jest zbyt duże.

I tak mój dziadek został zmuszony żyć z rozległą przepukliną, co oznaczało dla niego prawdziwą udrękę. Jego życie nie było już takie, jak dawniej. Musiał wszędzie taszczyć ze sobą mały woreczek, który naprawdę był zwojem jego kiszek. Tak, jak wcześniej nosił woreczek z jedzeniem dla bezdomnych psów i kotów, tak teraz został zmuszony nosić ze sobą jeszcze jeden, który był znakiem jego cierpienia.

Chociaż mój dziadek zawsze posiadał dobrą pamięć teraz nawet jeśli by chciał zapomnieć o swoim woreczku nie był w stanie tego zrobić – on zawsze mu towarzyszył. Siedząc, chodząc, karmiąc bezdomne koty i psy zawsze musiał podtrzymywać go jedną ręką tak aby wszystkie jego kiszki nie wypadły na chodnik. Mogę sobie tylko wyobrazić, jaką prawdziwą mordęgą była dla starego, samotnego człowieka taka sytuacja.

Męczył się niezbyt długo. Kilka miesięcy po tym wypadku z dywanem zmarł. Pewnie mógłby żyć jeszcze dobrych parę lat, ale pośpiech mojego brata okazał się śmiertelny w skutkach.

Brak komentarzy: