czwartek, sierpnia 24, 2006

Znowu ruszam z kopyta

Tylko ciekawe na jak długo ktos może zapytać. Zobaczymy. Niżej narazie początek historii, którą kiedys usłyszalem w dzieciństwie.

Działo się to dawno temu. Może to był początek XIX wieku, a może XX? Już dokładnie nie pamiętam. Do niewielkiego miasteczka, na południu Polski przyjechał młody panicz. Poszukiwał pokoju aby spędzić kilka dni, jak mu się wydawało, w tym pięknym zakątku kraju. Pragnął wypocząć. Na jakiś czas odsunąć się od wiru spraw, interesów i bóg wie czego jeszcze. A zatem trafił do Grybowa. Pierwsze, co zrobił to udał się do gospody, która znajdowała się nieopodal kościoła i miejsca pobytu burmistrza, a że był pełen dobrych manier grzecznie się skłonił i zapytał, czy może na kilka dni wynająć jakiś, nawet nieduży pokój. Gospodarz podejrzliwie spojrzał się na naszego bohatera i odrzekł, że niestety nie, żadnych miejsc nie posiada bowiem wszystkie pokoje zostały już wynajęte. Ale niedaleko Grybowa znajduje się stary Zamek, w którym na pewno szanowny gość znajdzie godne siebie wygodne lokum. Ale aby być w pełni w porządku gospodarz uprzedził, że w Zamku tym podobno mieszka złowieszczy wampir. Nie to nie możliwe, żadnych wampirów przecież nie ma, odparł Panicz ze śmiechem i rzekł, że dziękuję bardzo za gościnę i informację i na pewno we wskazanym kierunku przez gospodarza się uda. Jak rzekł tak zrobił. Podróż naszego bohatera nie trwała długo. Nie mówiąc o zakurzonej, wiejskiej drodze, która wiła się przez las. Dla rozpoczynającego podróż mogło się wydawać, że jego wędrówka będzie trwała całą wieczność. Jednak już po około godzinie oczom młodego panicza ukazał się zamek, o którym opowiadał właściciel gospody. Jego widok trochę go zaniepokoił, choć to uczucie tak dla niego niepoprawne szybko zostało zagłuszone krótką ironią: – tu rzeczywiście nikt nie chciałby mieszkać, to zamczysko wygląda, jakby od stuleci nikt o niego nie dbał. – pomyślał przez chwilę i już mógł powrócić do swojego zwyczajowego sceptycyzmu, który – choć on sam o tym nie wiedział – dawał mu oparcie i otuchę szczególnie w takich chwilach, jak ta właśnie. Zamek prawdę powiedziawszy wyglądał upiornie. Był stary, jak spróchniałe stare drzewo bez liści stojące samotnie na dużej łące wypalonej przez gorące słońce lata. Na jego murach pokrytych brązowym mchem widać było głębokie pęknięcia i szczeliny. A wokół unosiły się jakieś dziwne opary, których zapach na pewno nie należał do tych do których nasz panicz zwykł już w swoim niedługim jeszcze życiu przywyknąć. Jednak niepokój znowu się pojawił – tak nagle i nie wiadomo skąd, jakby zaszedł naszego bohatera od tyłu, znienacka. I dlatego przez krótką chwilę nie mógł zrobić on ani jednego kroku. Stał wpatrzony w okropne i przerażające zamczysko, próbując znów odszukać w sobie, jakieś wyjaśnienie swojego przerażenia. Ale tym razem nie mógł go odnaleźć. Dlatego drżącą ręką ściągnął bagaż z dorożki i podszedł do drzwi zamku.

Brak komentarzy: