czwartek, sierpnia 24, 2006

Stephen King - Stukostrachy

Głęboko wierze, że lektura książki może pozowolić zobaczyć rzeczy, których zwykle nie dostrzegamy. Dać nam szansę na dotkniecie, chociaż może nawet chwilowe, pewnych rzeczy, o których zwykle boimy się myśleć, nie mówiąc o wypowiadaniu ich na głos. Książka „Stukostrachy” autorstwa Stephen Kinga w dużej mierze może wywołać taki efekt. Choć z góry uprzedzam nie wszystkim może się ona spodobać. Raz, bo nie ma w niej zbyt dużo klasycznego dla tego pisarza klimatu grozy, napięcia, a dwa, że – choć pod tym względem nie jest już tak wyjątkowa w porównaniu do innych pozycji tego pisarza – jej zakończenie przypomina niekończący się włoski western w rodzaju „zabili go i uciekł”.

A jednak. Coś jest takiego w tej opowieści, że nie warto zupełnie rezygnować z jej lektury. Jak zwykle u Kinga cała historia zaczyna się w sennym, małym amerykańskim miasteczku, gdzieś na prowincji, w którym mieszkają tak zwykli i zanurzeni w swojej codzienności ludzie, że to, co potem ma miejsce jest tak silnym kontrastem, że pozwala obudzić w czytelniku zastanowienie i chęć zrozumienia czegoś więcej niż rozwiązywanie codziennych problemów. Dla mnie jest to przede wszystkim opowieść o dwóch ważnych sprawach. O wzajemnych relacjach, które możemy obserwować w małych lokalnych wpólnotach, ale też w najbliższym otoczeniu, w rodzinie, w pracy. A druga to przemiana – przemiana, która z początku, z pozoru nie widoczna, powoli zmienia wszystko, włączając te dobrze już nam znane z codziennej krzątaniny relacje między ludźmi. Może przesadzam, może szukam igły w stogu siana. Mamy przecież do czynienia z literaturą popularną – może w wykonaniu takiego mistrza, jak Stephen King, ale jest to tylko zawasze książka skierowana do określonej grupy odbiorców – miłosników dobrego horroru. Gdy gasną reflektory ulicznych latarni i na dworze panuję ciemność to za drzwiami mogą zacząć stukać stukostrachy i wtedy wszystkie oczywistości rozsypują się w drobny pył, a znane nam dotychczas osoby przestają zachowywać się znajomo i nie wiemy tylko, czy one się zmieniły, czy też my sami uleglimy przemianie. A wszystko może rozpocząć się od mało znaczącego szczegołu – potkniecia się o coś wystającego w ziemi, o coś co zwróci naszą uwagę, a potem bez opamiętania – naszą ciekawość. Zawładnie nią tak mocno, że nie będziemy w stanie się niczym innym zająć, jak wciąż próbować znaleźć odpowiedź. To właśnie przydarzyło się bohatercę tej powieści i to własnie było przyczyną przemiany jej samej i wszystkich mieszkańców miasteczka. Stephen King w swojej powieści nazywa sprawy po imieniu, chociaż można się spierać, czy robi to wprost. W lesie, przy którym bohaterka potyka się o niewielki wystający z zmiemi przedmiot czai się zło, które nie jest z tego świata. Tylko można się zastanawiać, czy jest czymś z zewnątrz, czy może stanowi swoisty katalizator, który pozwala ujawnić się złu, które już wczesniej było obecne w miasteczku i jego mieszkańcach.

Brak komentarzy: