Niechcący się jakoś w coś zaplątałem. I mam wrażenie, że nie
mam wyjścia. Nastały czasy słodko-gorzkie z przewagą goryczy i cichej, a czasem
nawet i warkliwej rozpaczy. Wciąż sobie obiecuję, że już stąd wyjdę, ale wciąż na
nowo wracam.
Czy brakuje mi odwagi? Czym jest odwaga, na litość boską!
Teraz
mam chociaż wrażenie (nie znoszę tego określenia – jest takie egzaltowane), że
nie ma już we mnie takiego, jak był wcześniej stanu „wiecznego powrotu”. To
takie powtarzające się uczucie, sposób postrzegania, że jak na coś patrzysz to
wydaje ci się, że to już widziałeś, że jak coś słyszysz, to wydaje ci się, że
już to słyszałeś, jak z kimś rozmawiasz, to w głowie huczy ci to samo, to samo,
to samo i tak w koło, na okrągło.
Teraz z każdą chwilą wszystko
tracę i dlatego już nic nie pamiętam. Ale to wcale nie znaczy, że jak coś widzę
to widzę to na nowo. Widzę wyblakła kalkę, na której coraz wyraźniej rysują się
moje lęki i obsesje, paranoje, węzły, kompleksy – ot nerwica wieku średniego.
Gdzie mogę odnaleźć spokój? Tak, aby wszystko przebiegało
powoli i majestatycznie, tak abym mógł celebrować każdy moment swojego
istnienia. Już o nic mi w nie chodzi. Czyżby?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz