To było spotkanie, jak z jakiegoś koszmaru. Pewnego
dnia umówiłem się z pewnym znajomym, a może należałoby już teraz napisać: byłym
znajomym. Umówiliśmy się w jednej z tych sterylnych piwiarni, gdzie jedno piwo
kosztuje tyle, co dwie paczki fajek.
W okół nas szalała pandemia, nic zatem dziwnego, że w
środku owej sterylnej piwiarni było zaledwie kilku samotnych miłośników piwa. W
międzyczasie dosiadła się niedaleko nas pewna rodzinka: młody facet ze swoją
kobietą i dwójka dzieci. Z początku nawet się lekko zdziwiłem, że do piwiarni
ktoś sprowadza dzieci, ale potem się okazało, że prócz picia piwa można tu
również zamówić jakiś posiłek.
Rozmowa z owym znajomym już od samego początku
spotkania jakoś się nie kleiła. Nie wiem w sumie dlaczego. Ale z minuty na minutę
było coraz gorzej. Ów znajomy robił się coraz bardziej nerwowy. Może to piwo
tak na niego podziałało? Im dłużej mówiłem, coraz bardziej niespokojnie
przebierał nogami. Czyli chyba głównym powodem tego jego zdenerwowania było to,
co do niego mówiłem.
W pewnym momencie przyznałem mu się do tego, że już
mi się nie chce, nie chcę mi się pracować, w ogóle już mi się nic nie chcę. To
pewnie też był efekt picia piwa, ale gdzieś tam w środku duszy, nie powiem, o
tym czasem marzę, a kto nie marzy? Przyjemnie przecież byłoby tak się rozkoszować
tym stanem nic-nierobienia tylko co jakiś czas. A zatem roztaczałem znajomemu,
według mnie jakże piękną wizję, że będę sobie siedział i jedynie patrzył przed
siebie, a jak mi się znudzi to siedzenie to pójdę na długi spacer, albo będę
czytał książki. Widocznie mój znajomy w pewnej chwili nie mógł już znieść tej
całej mojej defetystycznej opowieści, bo wkurwił się na mnie nie na żarty, wpierw
przestał przebierać nerwowo nogami, po czym zaczął się cały trząść, a jego
twarz stała się sina i napięta, w końcu zaczął na mnie krzyczeć, a potem wstał
zabrał swoją kapotę i wyszedł.
Siedziałem jeszcze przez krótką chwilę cały
wstrząśnięty. Nawet nie chciało mi się dopijać piwa, które jeszcze stało na
stole. Po krótkiej chwili wstałem i też wyszedłem.
Tak, to było spotkanie, jak z jakiegoś koszmaru. Ta piwiarnia
o sterylnym wyglądzie, trzęsący się znajomy, pustki wokół, czy ta rodzinka
konsumująca swój obiadek i szalejąca na zewnątrz pandemia.