sobota, stycznia 18, 2025

Good night David Lynch (1946 - 2025)

 

 


Zaledwie kilka dni temu, czyli 15 stycznia 2025 roku, zmarł David Lynch. 

Co mam powiedzieć, że to był ktoś kto wziął mnie za rękę i poprowadził tam gdzie nikt by tego ani wcześniej ani później nie zrobił? 

Mam wymieniać jego filmy, pisać o jego twórczości? To był po prostu ktoś kto nie bał się mówić o tym, że kolekcjonuje zużyte gumy do żucia, bo przypominają mu ludzkie mózgi.

Ach, zresztą niech sam tu się wypowie.

Some thoughts are just more interesting than others. I’ll have an idea to go get a cup of coffee, for instance. Or for a scene in a film. Or for making a chair. This is why daydreaming is so important to me. All the thoughts just flow.

—David Lynch

I jeszcze to. To też bardzo znaczące dlatego nie mogłem się powstrzymać aby akurat tutaj to zacytować:

George poprosił mnie, żebym przyszedł do niego i porozmawiał z nim o wyreżyserowaniu trzeciej części Gwiezdnych Wojen [chodzi o "Powrót Jedi"]. A ja miałem prawie zerowe zainteresowanie. Zawsze podziwiałem George'a. George to facet, który robi to, co kocha. A ja robię to, co kocham. Różnica polega na tym, że to, co kocha George, zarabia setki miliardów dolarów. Pomyślałem więc, że powinienem go odwiedzić. To było niesamowite.
 
Najpierw musiałem pojechać do budynku w Los Angeles. Musiałem dostać specjalną kartę kredytową i specjalne klucze. Przyszedł list i mapa. Potem pojechałem na lotnisko i poleciałem. Mieli już dla mnie gotowy wypożyczony samochód. Kluczyki. Wszystko było gotowe. Miałem pojechać do tego miejsca. Wszedłem do biura. Był tam George. Rozmawiał ze mną przez chwilę. Potem powiedział: "Chcę ci coś pokazać".
 
Mniej więcej w tym czasie zaczęła mnie boleć głowa. Zabrał mnie na górę. I pokazał mi te cosie zwane Wookiees. I teraz ten ból głowy jest coraz silniejszy. Pokazał mi wiele zwierząt i różne rzeczy. Potem zabrał mnie na lunch swoim Ferrari. George jest trochę niski. Miał więc oparcie siedzenia i prawie leżał w samochodzie. Zasuwaliśmy przez małe miasteczko w północnej Kalifornii. Poszliśmy do restauracji. Nie żebym nie lubił sałatek. Ale mieli tylko sałatkę.
 
Potem dostałem naprawdę... coś jak migrenowego ból głowy. Nie mogłem się doczekać powrotu do domu. Jeszcze zanim dotarłem do domu, wczołgałem się do budki telefonicznej, zadzwoniłem do mojego agenta i powiedziałem: "Nie ma mowy! Nie ma mowy, żebym to zrobił!". Powiedział: "David, David, David... 
 
Uspokój się! Nie musisz tego robić".
 
Powiedziałem więc następnego dnia George'owi, z całym szacunkiem, przez telefon, że to on powinien wyreżyserować. To jego film. To on wszystko w nim wymyślił. Ale on tak naprawdę nie kocha reżyserii. Więc ktoś inny wyreżyserował ten film. Zadzwoniłem do mojego prawnika i powiedziałem mu, że nie zamierzam tego robić. A on odpowiedział: "Właśnie straciłeś nie wiem ile milionów dolarów."'
 
David Lynch o odrzuceniu reżyserii "Powrotu Jedi".

 


sobota, września 07, 2024

Potęga mitu i święte miejsce


Czy istnieją słowa, które mogą zmienić życie?

Nie wiem, czy poniższy fragment rozmowy zawiera takie słowa, ale gdy go przeczytałem przeszedł mnie przejmujący dreszcz.

„MOYERS: W książce Mityczny obraz piszesz o centrum przemiany, o idei świętego miejsca, gdzie mury codzienności mogą się rozpaść, aby objawić coś cudownego. Co to znaczy – mieć święte miejsce?

CAMBELL: Dziś to dla każdego absolutna konieczność. Musisz mieć miejsce i codziennie jakąś określoną chwilę, w której mógłbyś zapomnieć, co dziś rano było w gazetach, kim są twoi przyjaciele, co komu jesteś winien i co inni ludzie winni są tobie. W tym miejscu możesz po prostu przeżywać i objawiać przed sobą to, czym jesteś i czym mógłbyś być. To jest miejsce twórczego fermentu. Być może z początku stwierdzisz, że nic się nie dzieje. Jeśli jednak masz takie uświęcone miejsce i używasz go, kiedyś coś się w nim wydarzy.

MOYERS: Ono jest dla nas tym, czym były prerie dla myśliwych.

CAMBELL: Dla nich cały świat był miejscem świętym. Ale nasze życie przybrało kierunek tak bardzo ekonomiczny i praktyczny, że w miarę jak się starzejemy, wymogi codzienności oplątują nas do tego stopnia, iż nie bardzo już wiemy, gdzie u licha jesteśmy i o co nam właściwie chodzi. Człowiek zawsze robi to, czego od niego żądają. A gdzie przystanek jego błogości? Trzeba próbować go odnaleźć. Weź na przykład gramofon i nastaw sobie muzykę, jaką naprawdę lubisz, choćby to była jakaś starzyzna, której nikt już nie szanuje. Albo weź ulubioną książkę. W swoim świętym miejscu odzyskujesz odczucie zbratania się z życiem – odczucie, które owi ludzie mieli w stosunku do całego świata, w jakim żyli.”

Joseph Cambell „Potęga mitu”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2007

czwartek, lipca 11, 2024

Film „Do granic” – miniatura niespełnionego marzenia

 


 

Ten film ma w sobie coś klaustrofobicznego.

Są takie miejsca, po przekroczeniu których mamy nadzieję wkroczyć do nowego, zupełnie innego świata, nieraz świata przez nas wymarzonego, upragnionego. Takimi miejscami zazwyczaj są stacje kolejowe, dworce autobusowe, czy lotniska. To stamtąd mamy nadzieję udać się w podróż swojego życia albo dotrzeć do miejsc, które bardzo często są dla nas Ziemią Obiecaną. Takie miejsca mogą zmienić o 180 stopni całe nasze życie.

Film „Do granic” w reżyserii Alejandro Rojas i Juan’a Sebastián’a Vasquez ukazuję właśnie taki moment i takie miejsce. Dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta postanawiają wyjechać na stałe do Stanów Zjednoczonych, które traktowane są przez nich jak Ziemia Obiecana, jak prawdziwy mit, który pozwala każdemu na realizację wszystkich swoich marzeń.

Akcja filmu praktycznie przez cały czas rozgrywa się właśnie na lotnisku, a dokładniej w kilku zaledwie pomieszczeniach: w poczekalni, miejscu odpraw lotów, małych pokojach pozbawionych okien. Cały film jest opowieścią o tym, co może się wydarzyć kiedy tak bardzo pragniemy się przedostać z jednego świata do drugiego. Zrobiony prawie, że zgodnie z zasadami greckiej tragedii, jako jedność miejsca, czasu i akcji.

Od razu rzuca się w oczy problem migracji. Film można potraktować, jak pewną ilustrację, proces badawczy, jak traktowani są przybysze. Od samego początku budzą podejrzenia. W głowach tych, którzy ich przyjmują rodzą się pytania, czy owi przybysze mają uczciwe zamiary, a może coś ukrywają? Czy pochodzą z kraju, który można uznać za bezpieczny, czy nie, a może przed czymś albo kimś uciekają? Kandydaci na imigrantów – od początku budzą niepokój.

Kolejnym polem do obserwacji jest w tym filmie z początku spychana gdzieś głęboko, a potem narastająca z wielką natarczywością wątpliwość: czy nasz partner/partnerka, mówi nam prawdę? To jedno z takich pytań, które często sobie nawet nie stawiamy. I nagle, zupełnie nie spodziewanie, ktoś je nam zadaje, zadaje całą serię podobnych pytań. I to akurat w miejscu, momencie, które/który miał być dla nas początkiem upragnionej zmiany. Nagle wszystko zmienia swoje znaczenie. Nie wiemy, po co w sumie tu się znaleźliśmy. Całe wcześniejsze nasze plany blakną. Naszym centralnym punktem uwagi staje się ta właśnie chwila, która z chwili na chwilę staje się coraz gorsza. Klaustrofobiczne pomieszczenia, jakieś dźwięki, pobrzękiwania za ścianą, obcy ludzie, którzy zdają całą serię pytań coraz bardziej intymnych coraz bardziej natarczywych. Rozbiegane oczy, nerwowe ruchy ciała…

I chyba najważniejszy motyw tego filmu – inicjacja. Nagle miejsce, które miało stanowić granicę, po przekroczeniu której mieliśmy udać się w podróż do naszej Ziemi Obiecanej staje się nagle kompletnie czymś zgoła odmiennym - inicjacją. I, tak jak zwykle ma to miejsce podczas doświadczenia inicjacji po niej nic już nie będzie takie, jak było, ani my sami nie będziemy już tacy sami.

A co z naszą Ziemią Obiecaną? Czy wciąż będziemy w stanie do niej dotrzeć?

Mocno klaustrofobiczny film, a jednocześnie prosty rozgrywający się praktycznie w zaledwie kilku pomieszczeniach, gęsty od znaczeń, splątanych wątków, niedopowiedzeń i tajemnic.

 

czwartek, maja 30, 2024

Koniecznie...

 


Piknik pod wiszącą skałą - historia o podświadomości

 


Obejrzałem, kolejny raz (nie pamiętam już który) film "Piknik pod wiszącą skałą." Planowałem to już od kilku miesięcy. Wyczekiwałem i wyczekiwałem. W końcu to zrobiłem. Pamiętam, że kiedyś byłem na nim z kimś w kinie. I wtedy zrobił na mnie wstrząsające wrażenie. Teraz tak samo. Nie wiem, czy nawet nie bardziej niż dawniej. 

Kluczowy jest początek filmu. Wszystko wydaje nam się oczywiste, ale tak naprawdę cała prawda skrywa się głęboko w mroku. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak głęboko : "To co widzimy i kim się zdajemy jest snem jedynie. Snem śnionym we śnie."

Film wszech-dotykający niezwykle precyzyjnie matrycy pod-świadomości. Aż dreszcze przechodzą.

Teraz to widzę, chociaż nadal jeszcze niezbyt wyraźnie. Dotykam tego tak po omacku.

poniedziałek, maja 06, 2024

Odwiedziny na cmentarzu

 


Parę dni temu odwiedziłem cmentarz. Był ciepły, majowy dzień… późny poranek. Nie tyle było ciepło, ale wręcz gorąco. Cmentarz cały zatopiony był w zieleni. Stały tam bardzo wiekowe drzewa i dzięki nim na cmentarzu panował przyjemny chłód, taki rześki, dający uczucie przestrzeni, możliwości, napawający spokojem, a wręcz delikatnie radosny.  

Mogłem zanurzyć się w tę akurat chwilę i całkowicie oddać się powolnemu dryfowaniu pomiędzy grobami. Nie czułem lęku, czułem przepełniający mnie spokój, a wręcz delikatną radość. Niezwykłe - przeżywać coś takiego na cmentarzu.

Co jakiś czas spotykaliśmy jakiś ludzi, ale tak z rzadka. Zwykle byli to starsi ludzie. Przechodzili obok nas z wolna, snuli się po alejkach między grobami. Ktoś czyścił grób, ktoś po prostu siedział, może odmawiał modlitwę za swoich bliskich, którzy już nie żyją. Czasem miałem wrażenie, że nie są to żywi ludzie, ale właśnie duchy umarłych. 

Odwiedziny na cmentarzu któregoś pięknego, słonecznego dnia w maju. Bardzo dawno już się tak nie czułem. Trochę tak jakbym w środku wiosennego dnia dotykał sacrum.